Wioska w jaskini

0
87

Osada we wnętrzu góry Monte Cofano stanowi niemal bajkową scenerię. Stare kołyski, lalki, garnki, kopyta szewskie, domowe przyrządy, których przeznaczenia nierzadko trudno się domyślić. Wysoka na 70 metrów czeluść ma powierzchnię przynajmniej 650
metrów kwadratowych. To największa
z dziewięciu grot znajdujących się
w okolicach Scurati na Sycylii. Już w czasach paleolitu pomieszkiwali tu pierwsi jaskiniowcy, o czym świadczą odnalezione przez archeologów fragmenty prymitywnych narzędzi, kości zwierząt, malowidła naścienne i odłamki
ceramiki, dziś dostępne w muzeach
w Trapani i Palermo. Przez tysiąclecia
grota służyła ludziom za schronienie,
jednak regularne osiedle powstało tu
dopiero w roku 1819. W brzuchu skały
pobudowano dwa szeregi niewielkich
domostw oddzielonych wąską uliczką,
a ich mieszkańcy – członkowie rodziny
Mangiapane, od których nazwiska
miejsce wzięło swoją nazwę – do końca
lat 50. XX wieku stanowili samowystarczalną społeczność, utrzymującą się z uprawy roli i rybołówstwa.

W latach osiemdziesiątych, dzięki inicjatywie miejscowych pasjonatów i jedynego żyjącego potomka rodziny Mangiapane, wszystkie izby pieczołowicie zakonserwowano. Tak powstało lokalne Muzeum Etnografii i Sycylijskiej Kultury Agrarnej, czyli śródziemnomorski skansen. Nie ma tu gablot i sensorycz- nych rozwiązań multimedialnych, jest za to zapach starych mebli i tkanin, wyprawionej skóry i słomy. Gdaczą kury i pieją koguty, na podwórku na zewnątrz groty po rozgrza- nym piachu przechadzają się konie, kozy i osły. Wejście do wyłomu zacieniają stare, powykręcane drzewa oliwne i dorodne opuncje o owocach w odcieniach pomarańczu, fioletu i fuksji – figi indyjskie. Zazwyczaj są one cierniste i przed spożyciem trzeba bardzo ostrożnie oczyszczać je specjalną tarką. W przypadku niektórych odmian bywają gładkie i wtedy fachowo mówi się, że są… bezbronne. To określenie zupełnie mnie rozczula, tak samo zresztą jak pamiątki po zwyczajnym życiu zebrane we wnętrzach tego skalnego zaścianka.

Wszystko przetrwało tu w niemal nienaruszonym stanie: pomieszczenia gospodarcze, kuchnia, jadalnia, pokój dzienny i warsztaty m.in. wikliniarski i szewski. Jest maszyna do szycia i krosna, koło garncarskie, kamienna prasa do tłoczenia oliwy, duży piec opalany drewnem. Pokoje są skromne i schludne, urządzone na wzór swoich czasów. Bielone, chropawe ściany zdobią szmaciane makatki i malowidła przedstawiające legendarne sceny rycerski, a u sufitu zawie- szono tzw. pupi, czyli marionetki z tradycyjnego sycylijskiego teatru lalek. Na mocnych, drewnianych stołach i regałach stoją cebrzyki i cynowe balie, wiklinowe kosze, wiekowe butle i gąsiory, wszelkiej maści beczułki. Jest tu nawet mała prywatna kapliczka i zakład fryzjerski, w którym urzędował tzw. balwierz, czyli cyrulik. Zajmował się nie tylko przycinaniem włosów, ale także rwaniem zębów, przeprowadzaniem małych zabiegów chirurgicznych i leczeniem przypadłości skórnych.

Dziś ten maleńki świat zamknięty w grocie jak w kapsule czasu kilka razy do roku ożywia się jak kiedyś. Od przeszło czterdziestu lat, dzięki pracy 160 wolontariuszy w czasie letnich wakacji odbywa się tu festiwal rzemiosła. Bierze w nim udział około 70 przedstawicieli odchodzących w niepamięć zawodów, którzy w otoczeniu skansenu demonstrują arkana swojej sztuki. Jednym z nich jest tzw. o zabbarinaru, zajmujący się obróbką liści agawy, bo zabbara to agawa w dialekcie sycylijskim. Przy pomocy najprostszych narzędzi najpierw spłaszcza i ubija jej mięsiste pędy, a potem na naszpikowanej kolcami desce wyczesuje z nich włókna. Z miąższu agawy powstaje pewien rodzaj mydła, a z wysuszonych włókien powroźnik wykonuje sznury i liny okrętowe. Jest też pracujący młotem i dłutem kamieniarz oraz – wycinający meble wyłącznie siekierą – cieśla. Rybak przy pomocy długaśnej igły szyje sieci, sprawnie poma- gając sobie dużym palcem od stopy, jego kompan – soli i układa w baryłce świeże
sardynki, w przeszłości wymieniane na
przybywające z innych wybrzeży solone
śledzie i dorsze. Oddzielne pomieszczenie
służy do wyrobu wina. Wymurowana na
podłodze cysterna zostaje napełniona
kiściami winogron, które następnie ubija
się i rozgniata bosymi stopami, co przypo-
minana polskie deptanie kapusty. U sufitu
lina, której można się przytrzymać, gdyby
kogoś zamroczyło, zapach świeżego mosz-
czu czasem przytępia zmysły. Na wybiegu
tuż u wejścia do jaskini, dwa konie młócą
kopytami zboże, gnane przez jeźdźców po
rozłożonych na ziemi wysuszonych kłosach.
To ponoć tysiącletnia tradycja, potem tę
sieczkę przesiewa się przez duże sito i wzy-
wając imiona lokalnych świętych, oddziela
ziarno od plew. Bez modlitw, zaklęć, znaków i talizmanów na Sycy- lii ani rusz, często to jeszcze muzułmańskie naleciałości.

Wiele dzieje się tu również w okresie Bożego Narodzenia, bo nic nie nadaje się na tradycyjną włoską szopkę tak idealnie jak prawdziwa grota. Przebrani w stroje z epoki wolontariusze odgrywają sceny narodzin Jezusa, znowu przybywają rzemieślnicy
– szewc szyje buty, wikliniarz wyplata krzesła, a miejscowe kucharki przygotowują świąteczne specjały. Między innymi le sfincie, wyko- nane z ziemniaczanego ciasta pączki z dziurką, których nazwa pochodzi od słowa ispong, w języku arabskim oznaczającego gąbkę. Tyle zimą. Latem żar leje się z nieba. Na wyciągnięcie ręki błękitne morze, które mieni się jak diament, a zwłaszcza po wyjściu z zacienionej groty, jego lazurowy blask niemal razi w oczy. Jest błogo i cicho, słychać tylko cykady, strydulujące w zapomnieniu jakimś, czy transie. Gorące powietrze wibruje, unosząc aromat ziół, kwiatów i soli. Przychodzi mi na myśl komisarz Montalbano, sycylijczyk z krwi i kości, bohater serii kryminałów autorstwa Andrei Camilleriego. Wszak to w Grocie Mangiapane kręcono sceny do
telewizyjnej ekranizacji Złodzieja kanapek, powieści z dreszczykiem znanej również polskim czytelnikom.

Sycyliczycy kochają swoją wyspę. Zresztą lokalność, tradycje i silne poczucie przynależności to w ogóle elementy ważne dla
włoskiej kultury. Nazwisko Mangiapane oznacza „spożywający chleb”. Wymowne w swej prostocie, wydaje się odpowiednie
w przypadku ludzi uprawiających ziemię i spożywających jej płody, zwłaszcza w tamtych odległych czasach, gdy ekologia i zrównoważony rozwój nie były szumną ideologią, ale (sic!) chle- bem powszednim rodzin żyjących z pracy własnych rąk, dobrze, że pielęgnuje się ich pamięć i umiejętności.









foto: Massimo Arnoldi