,,The Milk of Dreams” – Biennale Sztuki w Wenecji

0
279
Biennale Arte fot. Daniel Rumiancew

Tegoroczna, 59. edycja Biennale Sztuki w Wenecji jest celebrowana nie tylko dlatego, że długo na nią czekaliśmy – miała się odbyć w 2021 roku, ale została przesunięta z powodu pandemii. Głośno zrobiło się już w momencie ogłoszenia przez kuratorkę Cecilię Alemani listy artystek i artystów, których prace tworzą wystawę główną, zatytułowaną w tym roku „The Milk of Dreams”. W tej grupie zdecydowanie dominują kobiety, osoby niebinarne i transpłciowe, wśród 231 nazwisk znajdziemy jedynie 21 mężczyzn. Jest to sytuacja bez precedensu, bardzo znacząca i symboliczna decyzja kuratorki (sama Alemani podkreśla, że nie był to arbitralny wybór, ale proces), a dla nas, zwiedzających, możliwość doświadczenia czegoś naprawdę nowego.

Warto wspomnieć, że Alemani jest dopiero czwartą kobietą w 127-letniej historii trwania tej imprezy, której kuratorskiej opiece zostało powierzone biennale. Media rozpisują się o „epokowej zmianie postaw”, a tegoroczną edycję określają jako przełomową. Zachwycają się zaprezentowaną sztuką pełną zmysłowości, uczucia, wyobraźni, bliską krwiobiegu; narracją zbudowaną w opozycji do świata białego mężczyzny; holistyczną opowieścią pełną magii i mitologii; innym niż dotychczas portretem cywilizacji i świata.

Jak na biennale pierwszych razów przystało, niektóre pawilony narodowe po raz pierwszy w ogóle prezentują prace kobiet; Francję po raz pierwszy reprezentuje artystka pochodzenia algierskiego (Zineb Sedira); Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię artystki czarnoskóre (Simone Leigh oraz Sonia Boyce, obie zostały nagrodzone Złotymi Lwami); Nową Zelandię kobieta trans (Yuki Kihara). Pierwszy raz twórczyni pochodzenia romskiego gości w pawilonie narodowym, i jest to Pawilon Polski (Małgorzata Mirga-Tas).

Zarówno w pawilonach narodowych jak i na wystawie głównej oglądamy prace artystek z ogromnym i niezwykle ciekawym dorobkiem, których nazwiska i twórczość dopiero mamy szansę poznać, gdyż przez lata były one wykluczone z tzw. głównego nurtu. Mamy więc do czynienia z potężną lekcją alternatywnej historii sztuki, uczestniczymy w święcie inkluzywności i muszę przyznać, że jest to doświadczenie głęboko poruszające.

Pierwsze co przyszło mi do głowy gdy przechodziłam przez Pawilon Główny w Giardini oraz w Arsenale, ale także spacerując po pawilonach narodowych, to że nareszcie mam szansę w tak dużej skali zobaczyć, doświadczyć i obcować z tzw. female gaze, czyli kobiecym spojrzeniem, perspektywą. Dla porównania, w Fundacji Peggy Guggenheim odbywa się równolegle świetna wystawa o surrealiźmie, zatytułowana “Surrealism and Magic: Enchanted Modernity”, gdzie różnice między męskim a kobiecym spojrzeniem zostały wykazane w sposób wręcz dydaktyczny, wytłumaczone i pokazane palcem. “The Milk of Dreams” nie musi tego robić, przechodząc z sali do sali, to po prostu się czuje, widzi i chłonie.

Objawia się to nie tylko w przedstawieniach kobiecego ciała, które w kobiecej perspektywie nie jest jedynie ozdobą, obiektem seksualnym, a osobą, która ma swoją siłę, historię, rolę i sprawczość. Przedstawień kobiet jest na wystawie mnóstwo, opowiadają one o przeróżnych aspektach życia, ograniczeniach, oczekiwaniach, radościach, rolach narzuconych i tych wymarzonych, o seksualności, o płynności, są posthumanistyczne lub surrealistyczne hybrydy ciał, ale także dużo przedstawień kobiet w ich codzienności.

Codzienność to bardzo obecna bohaterka tegorocznego biennale. “Przyziemne”, “małe”, “nieznaczne” sprawy i czynności są na tej wystawie celebrowane. Świadczy o tym choćby spektrum pokazywanych mediów, jest dużo malarstwa (szczególnie warte uwagi są prace Cecilii Vicuñii, Pauli Rego), rysunku (Sandra Vásques de la Horra), ceramiki (fantastyczny Pawilon Łotwy Skuji Braden), prac na papierach, rzeźby, obecna w dużych ilościach jest także tkanina: prace szyte, tkane, gobeliny, włóczka, zdobne dywany i makaty, wyszywanki i hafty. Nie znajdziemy tu zbyt wiele spektakularnych instalacji, technologicznych nowinek czy ogromnych formatów nastawionych na efekt wow (zobaczymy je za to na towarzyszących Biennale, wystawach Anselma Kiefera w Palazzo Ducale oraz Anisha Kapoora w Gallerie dell’Academia i Palazzo Manfrin) . Wyjątkiem jest rzeźba, potężne postaci z brązu Simone Leigh, naturalnej wielkości słoń Katariny Fritsch witający nas w Pawilonie Głównym w Giardini, czy olbrzymie drewniane popiersia i dłonie będące częścią niezwykle zmysłowej instalacji “The Concert” Latify Echakhch w Pawilonie Szwajcarskim.

Pod hasłem “The Monumentality of Everyday”, codzienność świętuje między innymi Pawilon Kosowa. Znajdziemy w nim, przygotowaną przez artystę Jakupa Ferri niesamowitą instalację z obrazów, dywanów i haftów przedstawiających codzienne, małe wydarzenia, takie jak uprawianie sportu lub spotkania ze zwierzętami, z surrealistycznym twistem.

Podobnie, lecz z większym rozmachem, tkaninę oraz życie codzienne prezentuje Pawilon Polski. Małgorzata Mirga-Tas, pierwsza w historii romska artystka reprezentująca kraj w pawilonie narodowym, projektem zatytułowanym “Przeczarowując świat” , będącym manifestem na temat romskiej tożsamości i sztuki, zachwyciła media i gości biennale. Szczelnie wypełniła wnętrze pawilonu obrazami uszytymi ze zbieranych od swojej rodziny i bliskich ubrań i materiałów. W nawiązaniu do słynnego “kalendarzowego” cyklu fresków z Palazzo Schifanoia w Ferrarze, jest to 12 wielkoformatowych paneli. Każdy panel przynależy do jednego z 12 znaków zodiaku i jest podzielony na trzy poziome pasy-narracje. Górny przedstawia historię mitycznej wędrówki i przybycia romskich społeczności do Europy zainspirowany XVII-wiecznym cyklem grafik Jacques’a Callota “Les Bohémiens”. Cykl ten, niezwykle pięknej urody, jest jednak antyromski i utrwalający krzywdzące stereotypy, które towarzyszą nam do dziś. Mirga-Tas “przeczarowuje” je i przywracając bohaterkom i bohaterom tych obrazów godność. Pas środkowy to prezentacja znaków zodiaku, którym towarzyszą portrety ważnych dla artystki kobiet, jest to jej osobiste archiwum herstorii. W pasie dolnym zobaczymy sceny z życia codziennego społeczności romskiej oraz elementy pejzażu Czarnej Góry, skąd Mirga-Tas pochodzi. Jest to świat przyjazny, kolorowy i zwyczajny, wypełniony ludźmi, zwierzętami, codziennymi rytuałami i czynnościami. Wykreowany przez artystkę obraz odbiega od konwencjonalnych przedstawień społeczności romskiej, gdzie pornografizuje się ubóstwo, obecny na przykład w w filmie-doświadczeniu VR w Pawilonie Greckim (“Oedipus In Search of Colonus” Loukii Alavanou).

Ciekawych i zaskakujących momentów jest na tegorocznym Biennale naprawdę sporo: motyw ziemi (Delsy Morelos “Earthly Paradise”, Precious Okoyomon “To See the Earth Before the End of the World”, Ariel Bustamante, Carla Macchiavello, Dominga Sotomayor, Alfredo Thiermann “Turba Tol Hol-Hol Tol”), zabawy dzieci z całego świata w Pawilonie Belgijskim (Francis Alÿs “The Nature of the Game”), Pawilon Włoski (Gian Maria Tosatti “History of Night and Destiny of Comets”), immersyjne wytchnienie w Pawilonie Serbskim (Vladimir Nikolić “Walking with Water”).

Komentarzem do trwającej od lutego wojny w Ukrainie jest zamknięty i opustoszały Pawilon Rosji, symboliczna instalacja Pawło Makowa zatytułowana “Fontanna wyczerpania” w Pawilonie Ukraińskim, a także utworzona na terenie Giardini strefa dla działań ukraińskich artystów.

Przyznam, że pisząc ten tekst nie opuszcza mnie myśl, że bardzo chętnie wróciłabym do Wenecji i na Biennale, bowiem kilka dni to zdecydowanie za mało, aby wszystko faktycznie zobaczyć, poczuć i zrozumieć. Tak właśnie działa tegoroczna edycja, zatrzymuje, wciąga i zaostrza apetyt na więcej.