Splot przyjaźni i miłości (Część 1)

0
2454

Joanna Ewa Janusz

Tegoż pamiętnego lata, jak co roku, spędzałam wakacje na południu Polski, nad jeziorem Rożnowskim położonym w Zbyszycach niedaleko Nowego Sącza, w wiosce, która naznaczyła mój dalszy los życia. Zgodnie z naszym rodzinnym zwyczajem, wówczas gdy jeszcze była nas trójka dzieci, popijaliśmy sobie naszą przedpołudniową kawę, gdy naraz przez okna plebanii zobaczyliśmy na podwórzu znajomego sprzed lat księdza wraz z trzema osobami ubranymi we włoskim stylu. Mój Tata poderwany entuzjazmem i pewny pochodzenia naszych przybyszów, uchyla okno i ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich obecnych ośmiela się zawołać na powitanie swoim perfekcyjnym włoskim „Witajcie Włosi”. Okazuje się, że nasi włoscy przybysze szukają odległych polskich korzeni pani Mariadele. Pomiędzy moim Tatą a Aroldem, mężem pani Mariadele, nawiązuje się przyjazny dialog, tak jakby znali się od dawna. Na szczęście wszyscy dobrze znamy języki obce i możemy opowiedzieć o miejscu, w którym się znajdujemy. Nie mogę nie wspomnieć jak to nasz drogi ksiądz Jan za wszelką cenę stara się wyjaśnić szczegóły tego szczególnego miejsca w trzech językach: po włosku, angielsku i łacinie. Powoli kierujemy nasze kroki w stronę kościółka w stylu brakowym, nie przerywając jednak szalenie miłej rozmowy z naszymi gośćmi, którzy zaskakują nas wiedzą historyczną i polityczną o Polsce. Zarówno mój Tata jak i Aroldo są zamiłowanymi historykami, a ponieważ rozumieją się doskonale, to oczywiście dochodzi do wymiany adresów. Nasze przypadkowe spotkanie w Zbyszycach zaowocuje wielką polsko-włoską przyjaźnią. Po rocznej wymianie listów między Aroldem, który jak się dowiadujemy jest nie tylko nauczycielem, ale również pisarzem, a moim Tatą romantykiem z natury jak na Polaka przystało, nie tylko lekarzem z zawodu, ale poetą i historykiem z zamiłowania, decydujemy się przyjechać z wizytą do Lecco na serdeczne zaproszenie naszych przyjaciół.

Przygotowania oraz ogromne emocje na myśl, że poznamy całą rodzinę naszych przyjaciół z Lecco dodają nam skrzydeł. Pomimo trudnych jeszcze czasów w Polsce, tuż po zburzeniu muru berlińskiego, nie zrażamy się ewentualnymi przeszkodami i z radością wyczekujemy dnia wyjazdu. Miesiące mijają i wreszcie nadchodzi ten wymarzony sierpniowy dzień. Samochód z bagażem gotowy, a co ważniejsze trasa wielokrotnie wcześniej analizowana przez moją Mamę, wydaje się być jasna i klarowna w każdym detalu.

Pierwsze godziny podróży przebiegają bezproblemowo. Na przejściach granicznych poza rutynową kontrolą spotykamy się z uprzejmością ze strony urzędników. Myślimy o noclegu w Austrii przy granicy z Włochami, które są już tak blisko. Wszytko to wydaje nam się snem. Dla nas nastolatków, po raz pierwszy za granicami Polski, to ogromne przeżycie. Dojeżdżamy na miejsce noclegu w godzinach wieczornych, decydujemy sie na wynajęcie pokoju w moteliku wyposażonym we wszystkie komforty łącznie z basenem i z widokiem na przepiękny krajobraz górski w bawarskim stylu. Zasypiamy wycieńczeni nawet nie podróżą ale emocjami. To już jutro ujrzymy naszych drogich przyjaciół Mariadele i Aroldo.

Rankiem po śniadaniu, rozpoczynamy ostatnią część naszej drogi, która dotychczas przebiega bez szwanku. Niestety, nasz dobry humor pryska niespodziewanie na widok przełęczy Stelvio. Ogarnia nas strach i troska czy podołamy wjechać na jej szczyt, bo obrana przez nas trasa prowadzi właśnie przez zawiłe drogi z ostrymi zakrętami. Mój Tata i ja popadamy w panikę i chcemy rezygnować z dalszej podróży. Na szczęście moja Mama i bracia nie poddają się i zachęcają nas wszystkich do kontynuowania wycieczki. Patrzymy ze zgrozą w górę i mamy wrażenie, że droga nie ma końca. Pozostali kierowcy, którzy nas mijają są bardzo spokojni i opanowani. Jak oni to robią? Nasze Audi jest za duże do pokonania tak wąskich zakrętów. Stelvio, niezapomniane Stelvio, jedna z najwyższych przełęczy w Europie, na której my borykamy z trasą bez doświadczenia. Zdajemy sobie sprawę, że obrana droga tak skrupulatnie przestudiowana na mapie, chyba została źle odczytana. Naszą uwagę zwrócił krótki górski i jednocześnie zachęcający odcinek z Austrii do Włoch i nie przewidzieliśmy zakrętów, o których jak się okazało w praktyce nie mieliśmy pojęcia. Z wielkim trudem dojeżdżamy do upragnionego szczytu, lecz to jeszcze nie koniec naszej przygody. Czujemy rześkość powietrza z przepięknym, ale paraliżującym nas pejzażem. Powoli zbliża się upragniony moment i zaczynamy zjeżdżać w dół, ale w tym momencie hamulce w naszym Audi odmawiają posłuszeństwa. Ostry zgrzyt Audi i moja Mama odmawia dalszej jazdy. Opatrzność, która nad nami nieustannie czuwa, nie opuszcza nas i tym razem. Niebawem pojawia się pewna włoska rodzina, która oferuje nam swoją wielkoduszną pomoc. Głowa napotkanej rodziny zasiada za kierownicę naszego Audi i towarzyszy mojemu Ojcu i braciom do Bormio, natomiast moja Mama i ja znajdujemy się w samochodzie prowadzonym przez Włoszkę. Wyjaśniają nam również w jaki sposób można uniknąć problemu jaki nas spotkał.

W nocy dojeżdżamy do Bormio, ale do Lecco brakuje jeszcze kilku kilometrów. Dzwonimy do naszych przyjaciół i informujemy ich o naszej przeszkodzie górskiej, po czym ruszamy dalej. Przejeżdżamy przez niezapomniane tunele, ciągnące się przez całą drogę doprowadzą nas do samego Lecco. Ciepły i przyjemny powiew powietrza od strony jeziora daje nam do zrozumienia, że ponownie jesteśmy na równinie. Dojeżdżamy do celu późno, bo około drugiej w nocy, ale nasi przyjaciele oczekują nas z radością. Widzimy Lecco w świetle lampionów oraz ludzi spacerujących po deptaku nad jeziorem, którzy na widok auta z Polski wołają przyjaźnie: Ciao Polacy, Papa Wojtyła, “Solidarność evviva”. Przyjęcie jakże miłe po przeżyciach na Stelvio. Za chwilę będziemy na via Roma u naszych przyjaciół, którzy pomimo późnej godziny pragną nas powitać kolacją, ale przełknąć cośkolwiek jest niemożliwym. Za duże emocje. W nocy nie mogę zasnąć, ponieważ gorące i parne sierpniowe powietrze jest dla nas zjawiskiem zupełnie nowym. Ciepło jakiego nigdy nie zaznaliśmy. Rankiem słyszymy miłe krzątanie się i ciągłe dzwonienie telefonu. Budzimy się szczęśliwi. Mariadele pozostaje z nami pomimo pracy, która tego dnia czeka na nią w księgarni. Czujemy zapach włoskiej kawy, a melodyjność języka włoskiego porywa mnie i budzi we mnie chęć nauczenia się tego przepięknego języka przynajmniej w stopniu, w jakim znała go moja Babcia. Mam to szczęście, że w mojej rodzinie od strony Taty wszyscy płynnie władają włoskim, dzięki Babci, która w przeszłości pomimo licznych trudności politycznych jak i technicznych zdołała się dostać na uczelnię dla cudzoziemców w Perugi. Moja ogromna chęć nauczenia się włoskiego zostaje podchwycona przez Arolda, który informuje mnie o możliwości studiowania na Uniwersytecie w Bergamo. Do matury zostały mi jeszcze dwa lata, ale myśl, że będę mogła studiować w Bergamo daje mi ogromną siłę do podjęcia się nauki języka włoskiego. Po dwóch tygodniach spędzonych nad jednym z najpiękniejszych jezior w Europie w towarzystwie naszych wyjątkowych przyjaciół oraz z cennymi wiadomościami na temat historii Lecco i okolic, powracamy do Ojczyzny. Teraz już wiem jaki kierunek wybiorę po maturze. Do niedawna byłam niezdecydowana między medycyną, muzyką a teraz wiem, że chcę studiować języki we Włoszech, w Bergamo. Na początku podchodzę do nauki włoskiego sama, potem z pomocą mojego Taty, który przybliża mi włoską gramatykę. Nie poddaję się, nawet podczas przyswajania „congiuntivo” (tryb łączący), które sprawia mi trochę kłopotu. Na szczęście Babcia przychodzi mi z pomocą w porę. Niestety trudności w dostarczeniu dokumentów koniecznych do przystąpienia do egzaminu wstępnego na włoską uczelnię, przesłaniają na chwilę naszą radość. Niezawodny Aroldo interweniuje w tej sprawie osobiście w ambasadzie. W tamtych czasach, aby móc studiować we Włoszech trzeba było mieć zaproszenie włoskich obywateli. Krok po kroku udaje się załatwić dokumenty, a moje marzenie staje się coraz bardziej realne. Prawdopodobnie nie zdaję sobie sprawy z tego, co mnie jeszcze czeka. Nie wiem czy mój włoski jest na wystarczającym poziomie, aby podołać wymaganiom stawianym na uczelni dla Włochów. Ostatni wyjazd do Warszawy po brakujący dokument wymagany na Uniwersytecie w Bergamo i mogę spokojnie myśleć o egzaminie wstępnym. W mojej głowie rodzą się wątpliwości oraz strach i obawa przed tęsknotą, ale marzenie o studiowaniu w Bergamo jest silniejsze. Ambicja i myśl jak to kiedyś, w okresie Odrodzenia, Polacy wyjeżdżali do Włoch po wiedzę, dodaje mi skrzydeł i czuję że mogę wszystko przezwyciężyć. Najpierw matura, a potem już tylko perspektywa wrześniowego egzaminu w Bergamo. Nadchodzi wyczekiwany dzień egzaminu. Udajemy się do Bergamo w trójkę, mój Tata, Aroldo i ja. Słyszę jak inni płynnie mówią po włosku. “Co ja tu robię”, myślę sobie zatroskana. Dla studentów zza granicy przewidziano mniej niż 10 miejsc. Podczas egzaminu emocje opadają i czuję, że na pytania profesora odpowiadam bez lęku. Po zakończonym egzaminie zostaje mi obwieszczone: “Proszę udać się do sekretariatu po informacje, jakie dokumenty należy złożyć, aby zapisać się na uczelnię”. To wszystko chyba jest snem, ale widzę Arodla uśmiechniętego i pełnego ufności. Po około dwóch miesiącach przyjeżdżam do Włoch autobusem, aby stawić czoła mojemu wyzwaniu. Na miejscu czeka na mnie Aroldo i dalej udajemy się pociągiem do Lecco. Ciąg dalszy opowiadania w następnym numerze.