O tym, że spaghetti bolognese nie istnieją, dowiedziałam się dopiero po przyjeździe do Bolonii. Chcąc dobrze rozpocząć czas mojego stypendium w tym pięknym mieście, postanowiłam udać się do restauracji i skosztować prawdziwych Spaghetti Bolognese… Reakcja kelnera, po tym jak usłyszał moje zamówienie, była dosyć gwałtowna. Nieco wzburzony, szybko wyprowadził mnie z błędu tłumacząc (energicznie przy tym gestykulując), że jest to jakiś niedorzeczny wymysł, a typową potrawą dla Bolonii są Tagliatelle al Ragù (nieziemsko smaczne, swoją drogą). Po tym zdarzeniu wiedziałam już doskonale, że czas studiów w Bolonii będzie dla mnie wspaniałą okazją do lepszego poznania nie tylko tego miasta, ale i całego kraju, do obalenia części mitów na temat Włochów i włoskiej kultury, a także do odkrycia wielu nowych, fascynujących faktów. Jako niemal chorobliwa miłośniczka Półwyspu, odwiedziłam ten kraj już kilka razy i zwiedziłam naprawdę wiele miejsc. Ale dopiero teraz, kiedy nie jestem typową turystką, a prowadzę tu codzienne, normalne życie, mogę lepiej przyjrzeć się prawdziwej Italii i jej mieszkańcom.
Mit spaghetti bolognese obaliłam już pierwszego dnia. Kolejna lekcja czekała mnie po wejściu do zatłoczonego baru, gdzie po 10 minutach nieudolnych prób zamówienia dwóch “caffè”, zdesperowana zapytałam stojącą obok Włoszkę: „ Przepraszam, gdzie jest kolejka?”. Po tym jak zmierzyła mnie z niedowierzaniem wzrokiem usłyszałam tylko : „Kochanie, pobudka! Jesteśmy we Włoszech!!!”. Teraz już wiem, że tutaj nie stoi się w kolejkach. Odkryłam również, że na włoskich ulicach panują zupełnie inne zasady ruchu drogowego, niż w Polsce (po pierwszej przejażdżce rowerem po ulicach Bolonii czuję, że poziom adrenaliny w moim organizmie nie spadnie jeszcze przed długi czas).
Wieczny zgiełk, odgłos pędzących wąskimi uliczkami skuterów, klaksony samochodów i kłótnie ulicznych sprzedawców. Taka jest Bolonia – gwarna i zawsze pełna życia. To właśnie tu nawet późną nocą (czy też wczesnym rankiem) można zjeść pyszne pączki z czekoladą na gorąco. To tu można spacerować podczas deszczu bez parasola, dzięki portykom, które łącznie liczą aż 35 kilometrów. Bolonię można zwiedzić w jeden dzień. Ale wtedy jedynym wspomnieniem pozostającym w głowie turysty jest symbol miasta – dwie wieże, Asinelli i Gariselda. Panorama, którą można zobaczyć ze szczytu wież podobno zapiera dech w piersiach (ja niestety muszę sobie odmówić przyjemności podziwiania jej, ponieważ według legendy student, który wejdzie na wieże, nie ukończy nigdy studiów… nie jestem przesądna, ale może lepiej dmuchać na zimne). Jednak aby w pełni poczuć klimat tego niezwykłego miasta, lepiej jest poświęcić na to więcej czasu. Spokojnie zapuścić się w labirynt urokliwych uliczek i w przypadkowo znalezionym barze słuchać muzyków jazzowych, popijając przy tym pyszne Lambrusco. Bolonia to miasto smaków i zapachów, a zarazem istny raj dla studentów. Bolonia jest „uczona”, bo to właśnie tutaj mieści się najstarszy uniwersytet w zachodnim świecie, „ gruba”, ponieważ słynie z wyśmienitej kuchni oraz „ czerwona” ze względu na kolor cegieł, z których zostały skonstruowane wieże i budynki. Bolonia to także miasto sekretów. Kryje ich w sobie siedem. Albo pięć. Lub też dziewięć… Mam wrażenie, że każdy bolończyk ma własną wersję. Ja jak na razie odkryłam trzy z nich. Mam nadzieję, że do momentu opublikowania następnego numeru Gazzetta Italia poznam je wszystkie…