Rafał Siwek na setnym Festiwalu Arena di Verona

0
157

Śpiewak operowy specjalizujący się w interpretacji ról Verdiowskich. Jeśli chodzi o śpiew, czuje się wychowankiem szkoły bułgarskiej, ponieważ swoje umiejętności wokalne doskonalił pod kierunkiem maestro Kałudiego Kałudowa. Regularnie występuje na najważniejszych scenach na świecie, we Włoszech można go było zobaczyć m.in. w Teatro alla Scala w Mediolanie, Operze Rzymskiej, Teatro Comunale w Bolonii, Teatro Regio w Turynie, Teatro del Maggio Musicale we Florencji, Teatro Regio w Parmie, Teatro Lirico di Cagliari, Teatro Massimo w Palermo oraz na festiwalach: w Arena di Verona, Terme di Caracalla i Torre del Lago. Do kompletu wymarzonych ról basowych brakuje mu Don Kichota z opery Julesa Masseneta. Prywatnie miłośnik Steviego Wondera i włoskiej kuchni.

Oprócz Akademii Muzycznej (obecnie Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina) w Warszawie, Siwek ukończył zarządzanie i marketing w Szkole Głównej Handlowej i, jak sam opowiada, śpiewem zajął się trochę przez przypadek. „Kiedy miałem 12 lat, przyjechał do naszej szkoły z koncertami Bernard Ładysz, wielki polski bas i bardzo mi się spodobało, jak śpiewał. W czasach szkolnych śpiewałem też w chórach i bardzo dobrze sobie radziłem. W drugiej klasie szkoły średniej kolega ze szkoły muzycznej spytał, czy nie zdecydowałbym się zdawać na śpiew, gdyż mam taki ciekawy, niski głos. Okazało się, że jest już po terminie składania dokumentów. Jednak kierownik sekcji wokalnej zaakceptował je, a po egzaminach przyjął mnie do swojej klasy. I tak się zaczęło. Zakochałem się w śpiewie i w operze. Jak się robi to, co się kocha, to nigdy się nie pracuje.”

fot. K. Karpati, D. Zarewicz

Jak ważne w pana studiach były Włochy i włoska opera?

Włochy były obecne od samego początku mojej drogi artystycznej. To w Accademia di Santa Cecilia w Rzymie zadebiutowałem w 2005 roku w „Requiem” Verdiego, prowadzonym przez Maestro Zubina Mehtę i transmitowanym na cały świat. To we Włoszech miało miejsce większość z moich debiutów w rolach Giuseppe Verdiego, których mam 17 w repertuarze. To tu występowałem w 27 miastach i właściwie we wszystkich najważniejszych teatrach, za wyjątkiem weneckiego Teatro La Fenice. Moja dyskografia też związana jest głównie z Włochami i włoskim repertuarem. Italia jest moją drugą ojczyzną, a jeśli mówimy o karierze, to pierwszą.

We Włoszech jest pan znany bardziej niż w Polsce, jeśli chodzi o operę?

Na pewno, bo w Polsce bardzo rzadko można mnie usłyszeć. Teraz zaśpiewałem dwa koncerty w Filharmonii Narodowej, miałem też propozycję koncertu w Teatrze Wielkim, „Requiem” Verdiego w rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie, ale odbywał się w przeddzień mojego pierwszego występu w Operze Królewskiej w Londynie, więc musiałem odmówić.

fot. K. Karpati, D. Zarewicz

Czy, ze względu na właściwości systemu fonicznego, język polski ułatwia pracę śpiewaków operowych?

Myślę, że nie. Wydaje mi się, że największą łatwość mają Włosi i Rosjanie, bo to najbardziej śpiewne języki, w których naturalnie mówi się na różnych wysokościach. Najwięcej wielkich śpiewaków, zarówno basów, jak i tenorów, to właśnie Włosi. Język polski nie tyle pomaga w wymowie, co nie przeszkadza. Za to języki takie, jak francuski, japoński czy angielski są niewokalne.

Czy poza rolami Verdiowskimi, są inne szczególnie panu bliskie?

Poza Verdim to na pewno Borys Godunow, arcydzieło Modesta Mussorgskiego. Wielka rola, marzenie każdego basa. Miałem przyjemność występować jako tytułowy Borys otwierając sezon 2018/19 w Teatrze Bolszoj w Moskwie. 24 lutego zeszłego roku, zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie odwołałem zaplanowane tam występy. Rola Godunowa jest bardzo złożona, wymaga pięknego śpiewu oraz olbrzymiego wkładu emocjonalnego i aktorskiego. Jest nieporównywalnie bardziej angażująca, niż inna wielka partia basowa, Filipa II w „Don Carlosie” Giuseppe Verdiego. Potrzebna jest jeszcze szersza paleta środków wykonawczych, by oddać emocje bohatera, które są wyrażone zarówno w partii wokalnej jak i warstwie orkiestrowej. Z kolei w listopadzie tego roku będę miał przyjemność zadebiutować w Teatro Lirico w Cagliari jako Mefistofele w operze pod tym samym tytułem Arriga Boito. To moja kolejna wymarzona rola. Jest wymagająca aktorsko, wokalnie i również kondycyjnie, gdyż tytułowy bohater prawie cały czas jest na scenie. Pozostałe ukochane role to Verdi: Filip II w „Don Carlosie”, moja wizytówka – Zachariasz w „Nabucco”, tytułowy Attyla, czy Fiesco z opery „Simon Boccanegra”.

Aida / fot. EnneviFoto

Reżyserzy, z którymi wyjątkowo lubi pan współpracować?

Niewątpliwie Hugo de Ana, argentyński reżyser, z którym miałem przyjemność pracować nad moim pierwszym Filipem II w Teatro Regio w Turynie, później spotkaliśmy się jeszcze przy „Lunatyczce” w Teatro Verdi w Trieście i przy „Aidzie” w Madrycie. Wspaniały reżyser, który wykonuje całą pracę od scenografii, poprzez kostiumy, reżyserię, światła, ruch sceniczny. Praca z nim bardzo dużo mnie nauczyła. Ale muszę powiedzieć, że od strony warsztatowej, dwaj reżyserzy, którzy mnie ukształtowali i mieli największy wpływ na moją pracę, to Polacy, Marek Weiss-Grzesiński i Ryszard Peryt. Miałem to szczęście, że w ciągu pierwszych lat moich scenicznych występów mogłem uczyć się od nich teatru. Zeszłoroczna praca z włoskim reżyserem Stefano Podą, w Teatro Colon w Buenos Aires, też była bardzo inspirująca. Cieszę się, bo w tym roku będzie wystawiał „Aidę” z okazji setnej edycji Festiwalu Operowego w Weronie. Istnieje tam już pięć różnych wersji tej opery i co roku jedna lub dwie wersje są prezentowane w Weronie, oczywiście każda innego reżysera. To bardzo ciekawy element Festiwalu.

Nabucco / fot. EnneviFoto

Opera jest formą artystyczną, która trwa w swojej oryginalnej formie od lat, czy jednak ewoluuje?

Ewoluuje, chociaż dużo zależy od kraju. Na przykład we Włoszech lub w Hiszpanii, publiczność jest bardziej konserwatywna i zbyt uwspółcześnione inscenizacje mogą spotkać się z nieprzychylną reakcją, z buczeniem włącznie. Natomiast w Niemczech prawie w ogóle nie ma klasycznych przedstawień. Najważniejsze, według mnie, jest to, aby szukając nowych treści, zachować spójność logiczną spektaklu. Natomiast jeżeli odchodzi się zupełnie od tekstu i brak jest przekazu, to wtedy staje się trudna w odbiorze. W moim odczuciu ważne jest, żeby opera jako gatunek, rozwijała się szanując zarówno pracę kompozytora, jak i librecisty.

Nabucco / fot. EnneviFoto

Jakiej muzyki słucha pan w wolnym czasie?

Słucham przede wszystkim dobrej muzyki. Częściowo tego, czego słuchają moje dzieci, czyli Amy Winehouse, Adele lub klasyki: Tony Bennett, czy nawet Elvis Presley. Mając trójkę dzieci siłą rzeczy jestem na bieżąco z tym, czego się obecnie słucha. Rozbrzmiewa nawet Aretha Franklin czy, mój ulubiony, Stevie Wonder. Lubię również słuchać klasyki i jazzu. Z racji zawodu opery słucham tak dużo, że w wolnych chwilach staram się sięgać po inne gatunki.

Jeśli miałby pan okazję żyć we Włoszech, to w jakim mieście?

Jak jestem w Weronie to zawsze zatrzymuję się w Colombare nad Jeziorem Garda, niedaleko Sirmione. Odkąd zacząłem regularnie śpiewać w Weronie, czyli od 2014 roku, wynajmuję tam mieszkanie i spędzam ponad miesiąc. Uwielbiam też Dolomity, regularnie jeżdżę do San Vito di Cadore. Trudno wybrać jedno miejsce. Włochy i włoskie smaki są wspaniałe. Kawa nigdzie nie smakuje tak dobrze, a najciekawsze rozmowy toczą się po spektaklu lub po próbie, kiedy ośmiu Włochów debatuje nad różnymi sposobami przygotowania jednego dania. Kuchnia włoska jest wspaniała. Moje dzieci, które od urodzenia spędzały we Włoszech kilka miesięcy w roku też ją uwielbiają. Mają swoje ulubione dania, desery i restauracje, gdzie można zjeść najsmaczniej.