Pożegnanie Wojciecha Narębskiego

0
73

Był człowiekiem o drobnej budowie, małomównym, w ostatnich latach pochylonym pod ciężarem wieku i doświadczenia. Miał przenikliwe spojrzenie typowe dla tych, którzy mieli do opowiedzenia czasem trudne, ale fascynujące historie. I jeszcze uśmiech, tak szeroki i ciepły, pojawiał się za każdym razem, gdy słyszał język włoski, co podkreślało więź, która zrodziła się dawno, w trudnościach i była prawdziwa, konkretna i nierozerwalna.

27 stycznia, w tych samych godzinach, w których obchodzono 78. rocznicę definitywnego otwarcia bram Auschwitz-Birkenau, odszedł Wojciech Narębski, bohater wstrząsających dla Europy wydarzeń, wielki przyjaciel Włoch.

Droga, która zaprowadziła go do Włoch, rozpoczęła się w Wilnie, wówczas polskim, ale pod okupacją sowiecką. Właśnie rozpoczął czwartą klasę gimnazjum i niedawno dołączył
do ruchu oporu (ZWP), kiedy został aresztowany wraz z całą grupą, do której należał. Przebywał w więzieniu w Wilnie przez około trzy miesiące, do czerwca 1941 r., kiedy to w wyniku operacji Barbarossa został przeniesiony najpierw do Gorkiego (obecnie
Niżny Nowogród), a następnie do Kirowa na Syberii. Ale chaos, w jakim znalazł się Związek Radziecki w miesiącach po niemieckiej inwazji, doprowadził do porozumienia Sikorski-Majski i stopniowego otwierania bram gułagów dla Polaków, rozpoczynając w ten sposób niesamowitą historię złożoną ze 120 000 bohaterów, 1334 dni i 12 500 kilometrów. Jednym z tych 120 tysięcy był Wojciech Narębski. Dołączając do grupy żołnierzy, którzy uciekli z gułagów, Wojciech zdołał dotrzeć do miasta Buzułuk, niedaleko granicy z Kazachstanem, prawie 900 km od Gułagu, w którym się znajdował. Tutaj, kła- miąc na temat swojego wieku, wstąpił do słynnej armii generała Andersa.

Droga do Włoch była długa: najpierw Uzbekistan, potem przeprawa przez Morze Kaspijskie, Iran, Syrię, Irak i Palestynę, gdzie Wojciech poznał swojego imiennika niedźwiedzia Wojtka, który towarzyszył mu w dalszej części przygód.

W końcu nadszedł czas na przekroczenie Morza Śródziemnego. Kiedy rozmawiałem z nim w marcu 2020 roku, w ten sposób wspominał ten moment: „Od tygodni w obozie mówiło się, że nadszedł czas, aby ruszyć i iść na wojnę. […] Od kilku dni krążyły pogłoski o przeniesieniu nas do Indii. Ostatecznie wybór padł na Włochy. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Włochy były krajem, z którego wyruszyły pułki, które walczyły o niepodle- głość Polski w Risorgimento. Może to był znak? Że wrócimy do ojczyzny przez Włochy? Jako zwycięzcy i wyzwoliciele? To było nasze marzenie.”

Wojciech wysiadł w Tarencie i natychmiast przewieziono go do Venafro, niedaleko Cassino, gdzie od tygodni alianci próbowali wypędzić Niemców z opactwa i otworzyć drogę do Rzymu. Wojciech był odpowiedzialny za zaopatrzenie i dwukrotnie udał się na linię frontu z ładunkami amunicji. Jak przypomina historia, to właśnie Polacy wywiesili biało-czerwoną flagę na ruinach klasztoru na Monte Cassino. Armia polska, cały czas pod dowództwem Andersa, została następnie przeniesiona na wybrzeże Adriatyku z zadaniem obsadzenia terenu i przygotowania ataku na Ankonę, po zdobyciu której Wojciech został wysłany najpierw do Matery na studia, a następnie do Casamassima w Apulii na operację przepukliny. Po powrocie do Matery został poinformowany o końcu II wojny światowej.

Mimo że broń w końcu przestała strzelać, polityka kontynuowała swoją straszliwą grę. Długa ręka Stalina sięgała teraz aż do Wisły i dla II Korpusu gen. Andersa, lojalnego wobec polskiego rządu w Londynie, powrót był niemożliwy. Wielu podążyło za Andersem do Anglii (jak Wojciech), inni pozostali bezpaństwowcami we Włoszech, jeszcze inni, mimo wszystko, wrócili do domu, narażając się na straszne lata spędzone między przesłuchaniami, reperkusjami w pracy, a czasem w więzieniu. Wojciech był jeszcze chłopcem i dzięki zaangażowaniu ojca udało mu się wrócić do domu, połączyć się z rodziną po sześciu długich latach rozłąki, studiować i zostać sławnym geologiem.

Aby wspomnieć tego wielkiego człowieka, wystarczy zostawić głos jego drogiemu przyjacielowi, Ugo Rufino, wieloletniemu dyrektorowi Włoskiego Instytutu Kultury w Krakowie: „Poznałem Wojciecha po przyjeździe do Krakowa i od razu uderzyła mnie jego silna osobowość, niezwykła inteligencja i szczególne człowieczeństwo […]. Wszyscy jesteśmy wdzięczni Wojciechowi za przykład, podobnie jak wielu jego towarzyszy broni, za dyscyplinę, dumę, odwagę i poświęcenie.

Ze swej strony wielkie podziękowania kieruję do tych wszystkich młodych ludzi ze wszystkich zakątków świata, którzy ryzykowali, czasem tracąc to, co najcenniejsze, życie, za wolność mojego kraju. Jeśli dorastałem w wolnym kraju, zawdzięczam to również ich poświęceniu.

Ostatnie słowo zostawiam jego przyjacielowi Ugo: „Dziękuję ci na zawsze, drogi Wojtku, za twój niepowtarzalny uśmiech”.

Tłumaczenie pl: Agata Pachucy