Slide
Slide
Slide
banner Gazzetta Italia_1068x155
Bottegas_baner
baner_big
Studio_SE_1068x155 ver 2
LODY_GAZETTA_ITALIA_BANER_1068x155_v2
ADALBERTS gazetta italia 1066x155

Strona główna Blog Strona 37

Ryzyko „obejścia podatków” przez przedsiębiorstwa – scenariusz włoski

0

Obchodzenie podatków to ryzyko włoskich firm działających w Polsce, zwłaszcza jeśli są zarządzane przez osoby mieszkające we Włoszech. Temat często niedoceniany, o którym opowiada Pan Alberto Birtele z IC&Partners Poland, firmy specjalizującej się w doradztwie podatkowym i prawnym w Polsce, posiadającej rozległą sieć biur na całym świecie, z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem na rynkach międzynarodowych.

Co oznacza obchodzenie podatków?

Termin ten odnosi się do fikcyjnej lokalizacji jednej lub więcej spółek, które można przypisać temu samemu podmiotowi gospodarczemu, poza terytorium Włoch, z głównym zamiarem skorzystania z uproszczonych form opodatkowania. Wybór sam w sobie jest zgodny z prawem, ale staje się istotny pod względem podatkowym w przypadku, gdy spółka zarejestrowana za granicą ma w rzeczywistości siedzibę we Włoszech.

Alberto Birtele – IC&Partners Poland

Co stanowi prawo w tym zakresie?

Przede wszystkim należy podkreślić, że jest to problematyka włoska. Chcąc znacznie uprościć, możemy powiedzieć, że dla celów podatku dochodowego, uznaje się za rezydentów podatkowych we Włoszech, wszystkie spółki i podmioty, które przez większą część okresu rozliczeniowego, posiadają alternatywnie na terytorium Państwa:

  1. siedzibę: wskazaną w akcie założycielskim i w statucie;
  2. siedzibę zarządu: jest to miejsce, w którym prowadzona jest działalność zarządcza, co można wywnioskować na podstawie konkretnych danych;
  3. główny przedmiot: jest to działalność niezbędna do bezpośredniej realizacji  podstawowych celów wskazanych w ustawie, w akcie założycielskim lub w statucie.
Grupaa IC&Partners Poland

Jaki jest wpływ włoskiej regulacji prawnej na spółki prawa polskiego?

Należy nałożyć nacisk przede wszystkim na „siedzibę administracyjną”, ponieważ ma ona większe znaczenie praktyczne. Zgodnie z prawem włoskim, spółka prawa polskiego (ogólnie zagraniczna), może zostać uznana dla celów podatkowych za spółkę prawa włoskiego, jeżeli główne decyzje strategiczne dotyczące działalności zarządczej lub realizacji celów podmiotu są podejmowane we Włoszech. Przypisanie rezydencji dla celów podatkowych spółki prawa polskiego, wiąże się z poddaniem jej reżimowi podatkowemu obowiązującemu we Włoszech, co rodzi dość poważne konsekwencje.

Jakie są główne konsekwencje w przypadku sporu o obejście podatków?

W przypadku zakwestionowania przez włoski Urząd Skarbowy obejścia podatków przez spółkę zagraniczną konsekwencje mogą być dość poważne. Przypisanie rezydencji spółce zagranicznej, wiąże się w rzeczywistości z poddaniem jej włoskiemu systemowi podatkowemu, a w konsekwencji z zastosowaniem:

  • przewidzianego we Włoszech podatku dochodowego;
  • sankcji za brak prowadzenia ksiąg rachunkowych;
  • sankcji za niezłożenie deklaracji podatkowych i VAT;
  • opodatkowania dywidend i zysków kapitałowych oraz innego rodzaju skutków podatkowych.

Ponadto, można ponosić odpowiedzialność karną, gdyż pominięcie oświadczenia, o którym mowa w art. 5 dekretu nr 74/2000 jest uważane za przestępstwo podatkowe. Należy pamiętać, że odpowiedzialność karna jest osobista i może dotyczyć członków zarządu oraz ich majątku.

Jakie kontrole przeprowadzają włoskie organy podatkowe w zakresie obejścia podatków?

Włoskie organy podatkowe, wszczynając kontrole w zakresie obejścia podatków, podejmują następujące czynności:

  • miejsce zamieszkania członków zarządu, sprawdzenie, czy przeważają członkowie zarządu zamieszkujący we Włoszech;
  • miejsce, w którym odbywają się posiedzenia Zarządu (sprawdzanie pobytu zarządu za granicą). W przypadku spotkań wideokonferencyjnych należy sprawdzić dostępność niezbędnego sprzętu technicznego;
  • miejsce doręczenia i wysyłki korespondencji handlowej, korespondencji faksowej i / lub elektronicznej/e-mail;
  • miejsce zawarcia umów dotyczących działalności prowadzonej przez spółkę;
  • dostępność sprawozdań finansowych, na podstawie których spółka sporządza rezerwy celem realizacji działalności gospodarczej;
  • miejsce złożenia zamówienia, przygotowania i sporządzenia dokumentów, księgowości lub innych;
  • autonomia country managers spółki zagranicznej w podejmowaniu decyzji zarządczych oraz miejsca ich realizacji.

Czy COVID-19 może mieć wpływ na kwestię obejść podatkowych?

Zdecydowanie tak. Weźmy na przykład pod uwagę wszystkie sytuacje, w których włoscy członkowie zarządu lub włoscy wspólnicy polskiej spółki, nie mogli przyjechać do Polski, celem sprawowania funkcji członka zarządu i zarządzania samą spółką. Będą analizowane poszczególne konkretne przypadki, ale moim zdaniem, jest mało prawdopodobne, aby Urząd Skarbowy przyznał „rabaty” i okoliczności łagodzące.

Co można doradzić spółkom działającym w Polsce, które są „powiązane” z Włochami, aby uniknąć sporów dotyczących obejścia podatków?

Proponuję skorzystanie z usług profesjonalnych podmiotów, którzy znają zarówno polskie, jak i włoskie regulacje prawne: biorąc pod uwagę dość poważne konsekwencje, lepiej unikać jakichkolwiek sporów. IC&PARTNERS jest obecna od wielu lat zarówno w Polsce, jak i we Włoszech, posiada znajomość przepisów obowiązujących w obu krajach i jest w stanie dostarczyć indywidualne rozwiązania, aby zagwarantować klientowi rozwiązanie sporu w zakresie obejścia podatków.

W celu uzyskania dalszych informacji, prosimy uprzejmie o odwiedzenie strony www.icpartnerspoland.pl lub napisanie na adres e-mail: info@icpartnerspoland.pl

Niezwykły Karnawał Ambrozjański

0

Nasi czytelnicy, chociaż nie tylko oni, zdają sobie sprawę, że we Włoszech wystarczy o krok przekroczyć granicę niedaleko położonego miasteczka, aby znaleźć się w innym świecie. Karnawał także nie jest tak samo obchodzony od Testa Gemella po Lampedusę.

Jego początki pochodzą od Saturnalii starożytnych Rzymian: każdego roku pomiędzy 17 a 23 grudnia niewolnicy mogli żyć jak wolni ludzie, ucztując całymi dniami i nosząc lśniące szaty. Później święto zostało przejęte przez tradycję chrześcijańską z pominięciem odniesień do pogańskich bogów. Z czasem przyjęto aktualną nazwę pochodzącą od łacińskich słów carnem levare, co oznacza rezygnację z mięsa, odnoszące się do wielkiego postu, który rozpoczyna się po Martedì Grasso – tak zwanym ,,Tłustym Wtorku”, czyli ostatnim dniu, w którym można się bawić. W XVIII wieku Maski z Commedia dell’Arte (Arlekin, Poliszynel, Kolombina, Meneghino, Pantalone, Balanzone) dołączyły do zwyczajów karnawałowych.

We Włoszech najbardziej znanym karnawałem jest niewątpliwie ten wenecki. Oficjalnie pierwszy raz został zorganizowany w 1296 roku. W tym roku Martedì Grasso wypada 1 marca, ale każdego roku data się zmienia. Wyjątkowym zwyczajem jest il volo dell’Angelo – tzw “lot anioła”. Polega on na tym, że w południe drugiej niedzieli karnawału, na placu świętego Marka, młoda dziewczyna zjeżdża na linie przyczepionej od dzwonnicy do pałacu Dożów. 

Wychodząc poza weneckie kanały możemy odkryć, że pozostałe miejsca we Włoszech skrywają inne elementy tworzące tradycję włoskiego karnawału. W Mediolanie karnawał nazywany jest “ambrozjańskim”. Mówi się, że święty Ambroży, biskup a później święty patron miasta, wracając z pielgrzymki zdecydował się opóźnić świętowanie. Inna teoria mówi, że powodem opóźnienia mediolańskiego karnawału mogły być przeciągające się konflikty i głód. Kolejna teoria mówi, że ryt ambrozjański jest owocem zmiany z kalendarza juliańskiego na gregoriański z 1582 roku. Ryt ambrozjański to oficjalna liturgia przyjęta przez kościół łaciński, w większości przez archidiecezję mediolańską i niektóre okoliczne diecezje. Właśnie dlatego Wielki Post rozpocznie się 6 marca. W związku z tym, ostatnim dniem karnawału będzie sobota 5 marca, znana jako Sabato Grasso, czyli “tłusta sobota”. Odbędzie się to 4 dni później niż dla wierzących rytu rzymskiego.

Jeśli chcemy zmienić tożsamość na jeden dzień, rozrzucając konfetti i tańcząc na ulicach warto wiedzieć, że klasycznymi strojami w stolicy Lombardii są: Arlekin, czyli głupi służący, oszust pochodzący z Bergamo, Meneghino – uczciwy i porządny pracownik oraz bystry i przebiegły Beltrame. Jednym z najbardziej śledzonych wydarzeń jest Sfilata dei carri, czyli “parada wozów”, która kończy się na Piazza del Duomo. Tak jak w Wenecji wśród karnawałowych słodkości królują i galani, tak w Mediolanie nie może zabraknąć le chiacchiere, które są mniejsze, w kształcie romba, nadziewane czekoladą lub marmoladą. Możemy je znaleźć także w polskiej tradycji kulinarnej jako faworki.

Italia jest bogata także w inne zwyczaje karnawałowe. Wystarczy pomyśleć o Issohadores i Mamuthones w Marmoiada na Sardynii, Rölar e Kheirar we fruliańskim miasteczku Sauris, tradycyjnych wozach z przebierańcami z Viareggio w Toskanii, pustelnikach w środku lasów Satriano w Bazylikacie, ale ci którzy chcieliby posmakować włoskiego karnawału bez wyjeżdżania z Polski mogą udać się do Trattoria Flaminia na Warszawskim Żoliborzu. To miejsce oferuje dania typowe dla włoskiego karnawału, takie jak klasyczna lasagna, pistacjowa beza oraz sycylijskie cannoli z ricottą di pecora, których nie może zabraknąć na włoskich stołach podczas karnawału. 

tłumaczenie pl: Paweł Siwek

Konferencja “Polsko-Włoskie Forum Gospodarcze” w Rzymie

0

W terminie 26-29.04 odbędzie się w Rzymie ,,Polsko- Włoskie Forum Gospodarcze”. Organizatorem Forum jest Polsko – Włoska Izba Gospodarcza. Partnerem wydarzenia jest Województwo Lubelskie. Celem Forum jest prezentacja potencjału województwa lubelskiego i lokalnych przedsiębiorców włoskim partnerom biznesowym.

Lubelskie jest znane z ekologicznego rolnictwa, lokalnego przetwórstwa rolno-spożywczego, bazującego na surowcach ekologicznych, oraz technologicznych rozwiązań stosowanych w produkcji roślinnej, które sprzyjają środowisku przyrodniczemu. Lubelskie jest regionem, który z jednej strony posiada unikatowe walory przyrodnicze, szanuje i kultywuje swoje tradycje, ale jednocześnie stawia na innowacyjne rozwiązania. Podczas Forum obecni będą przedsiębiorcy z województwa lubelskiego reprezentujący różne branże.

Włoscy partnerzy będą mogli spróbować Smaków Lubelskich i odbyć spotkania B2B z przedsiębiorcami z województwa lubelskiego.

Lazania z dynią i pieczarkami

0

250 g świeżego makaronu lasagne
około 600 g dyni
500 g pieczarek
1/2 cebuli szalotki
1 nieobrany czosnek
tarty parmezan i ser provola wg uznania
oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia wg uznania
sól wg uznania

Beszamel:
1 l mleka
100 g masła
100 g mąki typu 00
gałka muszkatołowa wg uznania

Przygotowanie:
Dynię myjemy, kroimy w plastry i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170° na około 30 minut. Na patelnię wlewamy odrobinę oliwy i podsmażamy pół szalotki oraz ząbek czosnku. Kiedy składniki się podduszą, zdejmujemy je z patelni i odkładamy na bok. Ponownie stawiamy naczynie na ogniu i gdy się rozgrzeje dodajemy oczyszczone i pokrojone w cienkie plasterki grzyby, solimy je i gotujemy przez kilka minut, uważając żeby się nie rozgotowały. Na koniec dodajemy wcześniej uduszoną szalotkę i całość odstawiamy do ostygnięcia. Gdy dynia jest gotowa, wkładamy ją do blendera i miksujemy aż do uzyskania gładkiej masy, którą później połączymy z sosem beszamelowym.

Mleko podgrzewamy w rondelku, podczas gdy w drugim roztapiamy masło. Gdy całkowicie się rozpuści, wsypujemy mąkę typu 00, przypiekamy przez minutę, a następnie dodajemy po trochu podgrzane wcześniej mleko, ciągle mieszając powstający sos trzepaczką. Solimy, doprawiamy gałką muszkatołową i mieszamy. Wlewamy pulpę ze zmiksowanej dyni i dokładnie mieszamy.

W tym momencie możemy przystąpić do składania naszej lazanii. Formę do ciasta skrapiamy odrobiną oliwy i wlewamy cienką warstwę dyniowego sosu beszamelowego.

Układamy warstwę świeżego makaronu, przykrywamy go beszamelem i rozprowadzamy grzyby. Powtarzamy te czynności aż do stworzenia 4 lub 5 warstw. Gdy warstwy są gotowe, danie wykańczamy beszamelem i odrobiną parmezanu.

Pieczemy w 200° przez 18-20 minut. Smacznego!

tłumaczenie pl: Dominika Leśniak

Andrea Zanzotto: poeta i wizjoner przyszłości

0

2021 – rok niezwykle obfitujący w okazje i uroczystości literackie, począwszy oczywiście od siedemsetnej rocznicy śmierci Dantego, do której dochodzą obchody sto pięćdziesiątej rocznicy urodzin Marii Grazii Deleddy, sto dwudziestej piątej rocznicy urodzin Eugenia Montale oraz sto dwudziestej Salvatore Quasimoda. Sto lat temu ponadto urodził się wielki pisarz sycylijski Leonardo Sciascia, który, podobnie jak Andrea Zanzotto, jest jednym z najbardziej znaczących przedstawicieli poezji europejskiej od okresu powojennego, aż do dzisiaj.

Urodzony w Pieve di Soligo, w prowincji Treviso, 10 października, zmarł w Conegliano, również w prowincji Treviso, 18 października 2011, tuż po ukończeniu dziewięćdziesięciu lat. Przez około siedemdziesiąt lat, Zanzotto za obiekt swojej niewyczerpanej dociekliwości i niepokoju literackiego, jak gwiazdę polarną, obrał przekonanie, że poezja jest jedną z najbardziej wytrwałych form nadziei i przywiązania do głębszego sensu życia. Ale, aby tego dokonać, nieprzerwanie rzucał jej wyzwanie do kwestionowania siebie samej, do zredefiniowania się, do wyjścia poza swoje tradycyjne schematy, aby stawić czoła szerszej rzeczywistości, nieobojętnej na badania naukowe i zdolnej, jak równy z równym, do wyjścia poza kanony kultury humanistycznej, pozostając niezmiennie przede wszystkim poetą.

Język Zanzotta jest równocześnie językiem Babel, jak i językiem niezwykle osobistym, naznaczonym przez traumy osobiste, jak i te znane nam z kart historii. „Całkowita autonomia” poezji, do której czasami nawiązuje, jest możliwa jedynie podczas ciągłego odwoływania się do historii. Jednym z fundamentalnych punktów jego dzieła jest obserwacja krajobrazu (jak również dramatyczna skarga na jego postępujące zniszczenie), zamieniająca znaczną część jego poezji w rodzaj inwokacji oraz celebracji, jak przystało na poetę trubadura, „cudownych” cnót swojego Pieve di Soligo, miejsca narodzenia, które, było dla niego zarazem punktem odniesienia rzeczywistym i idealistycznym, czymś wymarzonym i przeżytym, pozornie niespożytym źródłem euforii, jak i pierwotnych lęków.

Pozostałości po I Wojnie Światowej, odciśnięte jak świeże jeszcze rany na krajobrazie Wenecji Euganejskiej, wspomnienia po ruchu oporu przeciw nazifaszystom, trauma włoskiego boomu ekonomicznego począwszy od lat pięćdziesiątych, aż do planetarnej zmiany spowodowanej globalizacją: oto scenariusze, w których jego poezja się odnajduje, stawiając czoła historii z punktu widzenia geologicznego, geograficznego i kosmicznego. Zza pozornych kulis swojego Pieve di Soligo, Zanzotto odnalazł sposób na opowiedzenie światu o świecie, nadając kształt jednemu z najbardziej globalnych i oryginalnych dzieł XX wieku, następującemu, pomimo swojej unikalności, po dwóch innych wielkich mistrzach europejskich, jak rumuński poeta pochodzenia żydowskiego i niemieckiego, Paul Celan oraz francuskojęzyczny Szwajcar, Philippe Jaccottet. Zanzotto był intelektualistą wolnym i hojnym, dumnie prowincjonalnym i jednocześnie głęboko kosmopolitycznym, o silnym poczuciu obowiązku obywatelskiego. Badał rozwarstwienie rzeczywistości, niczym kret w głębi ziemi, poddając pod dyskusję świat oraz nieświadomość, przeplatając ze sobą język, krajobraz oraz tożsamość. Reasumując, jego dzieło pełne paradoksów, niepewności, przeciwieństw i polaryzacji, łączy reguły podróży wertykalnej, w poszukiwaniu symboli i archetypów z regułami ścieżki horyzontalnej. Wystarczy wspomnieć, że Andrea Cortellessa, jeden z najwybitniejszych współczesnych krytyków literackich, zaproponował ostatnio interpretowanie jego tekstów jako przykładów literatury Land Art.

Poezja, mimo że zepchnięta niemal na margines, stara się mimo wszystko (…), „przypominać” o pierwotnej sile, nawet jeśli mowa o tragedii czy dramacie, nawet wtedy, gdy wydaje się, że straciła jakikolwiek sens. Nadal skupia się na życiu, bez względu na to, jak bardzo jest enigmatyczne.

Początki twórczości poetyckiej Zanzotta nastąpiły na początku lat pięćdziesiątych wraz z wydaniem zbioru Dietro il paesaggio, w którym odwoływał się do chęci uzdrowienia ran w historii i kulturze, w naturze i w człowieku, które II wojna światowa zostawiła w spadku. Ten „szalony petrarkista”, jak określił go Pasolini, który wielu ówczesnym krytykom początkowo wydawał się raczej zacofany, przywiązany do trendów poetyckich raczej zamierzchłych, antycznych, w rzeczywistości jednak, od samego początku okazał się wizjonerem, okazując się zdolnym do eksperymentowania i redefiniowania tradycyjnej włoskiej poetyki, przemieszczając się między liryką a encyklopedią, pozwalając by jego nieskazitelna edukacja literacka pozostawała pod wpływem strukturalizmu, astronomii, cybernetyki, neurobiologii, psychoanalizy i antropologii, jak również nowości ze świata współczesnej fizyki i chemii.

W jego tekstach znajdujemy pozostałości języka dziecięcego, neologizmy, cytaty, gry słów, terminy obcojęzyczne (francuskie, angielskie i niemieckie), a także zapożyczenia językowe z łaciny i greki, treści metaliterackie, odwołania do świata komiksu i bazgrołów, jak również, zwłaszcza począwszy od końcówki lat sześćdziesiątych, słownictwo z dialektu, punkt wspólny między światem zmarłych i żywych. Właśnie dialekt stał się podstawą jego współpracy z Federico Fellinim, polegającej na napisaniu niektórych tekstów do filmu Casanova z 1976 w dialekcie weneckim, stworzonych pod znakiem malowniczego przymierza sacrum i profanum, paradoksalnego splotu euforii i udręki. Pasoliniego natomiast uderzyły piekielne zmiany, którym został poddany włoski krajobraz począwszy od czasów boomu ekonomicznego, jak również idei, że literatura jest powołana do pełnienia funkcji dydaktycznej podobnej pasji Chrystusa.

Zanzotto więc, jako wizjoner przyszłości, wraz ze swoim dziełem niezmiennie pozostaje obecny również w XXI wieku, zdolny do przewidzenia i wyrażenia problemów, które dzisiaj, jak nigdy wcześniej, zmuszają do zatarcia różnic pomiędzy kulturą humanistyczną i naukami ścisłymi, począwszy od dyskusji, która dotyczy antropocenu, nowej ery geologicznej, zdominowanej przez działalność człowieka i ryzyka, które się z tym wiąże dla naszego habitat. Cierpienie z powodu zniszczenia krajobrazu i kryzys ekologiczny planety, stają się z biegiem lat kluczową kwestią dla autora i puentą podczas odczytu historii XX i XIX wieku do tego stopnia, że z okazji obchodów swoich osiemdziesiątych piątych urodzin ogłosi: „Najpierw były pola zagłady, a teraz jest zagłada pól i towarzyszy temu ta sama logika”. W ten sposób, nie bez nuty sarkazmu, krytykując antropocentryzm kultury nowoczesnej, nazwie ludzkość „niewielką pleśnią, która tuż powyżej zera […] zakorzeniła się w ziemi, a następnie okazała się trująca dla siebie i wszystkiego dookoła.”

Dla zagorzałych czytelników, jak i dla pokolenia nowych czytelników, których to dzieło zdoła porwać, pozostaje otwarta, jako najcenniejsze dziedzictwo artystycznej myśli zanzotiańskiej, potrzeba kontynuowania dialogu (często pozornie kompromisowego) między psyche a środowiskiem, a także między poezją, etyką i utopią.

tłumaczenie pl: Magdalena Kupisińska

„Mrówki nie mają skrzydeł” – polskie tłumaczenie debiutanckiej powieści Silvy Gentilini

0

Nakładem lubelskiego wydawnictwa Fame Art ukazało się polskie tłumaczenie debiutanckiej powieści włoskiej pisarki Silvy Gentilini pod tytułem Mrówki nie mają skrzydeł. To fascynująca, autobiograficzna historia o przemocy: seksualnej, symbolicznej i emocjonalnej. Autorką przekładu jest Ewa Trzcińska.

Proza Silvy Gentilini to wyjątkowe laboratorium traum. Głównymi bohaterkami powieści są Margharita i Emma. Ich historie, osadzone na różnych planach czasowych, łączy wspólne doświadczenie cierpienia. Autorka w sposób niezwykle sugestywny, ale pozbawiony znamion sensacyjności, opisuje okrucieństwo i ból, podkreślając ich wielowymiarowość i niejednoznaczność. Misternie skomponowana i dokładnie przemyślana narracja książki odkrywa przed nami coraz to nowe tajemnice, rozwiązuje supły dziedziczonej i niewypowiedzianej traumy, z którą każda z bohaterek radzi sobie na swój własny sposób.

Pisarstwo Gentilini to również przestrzeń katartycznej terapii. ​​»Chciałam powiedzieć ludziom, którzy padli ofiarą przemocy, że nigdy nie jest za późno, aby się „odrodzić”, odbudować siebie« – tak o swojej książce mówi sama jej autorka.  Historia opowiedziana w książce Mrówki nie mają skrzydeł to powieść autobiograficzna łącząca w sobie wątki zaczerpnięte z własnych doświadczeń pisarki, będącej ofiarą przemocy seksualnej ze strony ojca oraz przeżyć jej babci, która poszukując bezpiecznej przestrzeni, trafia do Stanów Zjednoczonych, by tam budować swoje życie na nowo.

Gentilini bada rodzinną kronikę w poszukiwaniu wspólnoty oraz odpowiedzi na pytanie, czy możliwe jest przerwanie zaklętego kręgu dziedziczonej przemocy. To historia przemocy wobec kobiet, ale również o mocy kobiet – ich wytrzymałości, niezwykłej sile w radzeniu sobie z nawet najtrudniejszymi przeżyciami, emocjami i wydarzeniami. „Mrówki nie mają skrzydeł” to zaproszenie do wnikliwej obserwacji siebie i najbliższego otoczenia oraz reagowania w sytuacjach najtrudniejszych. Jak mówi sama autorka: „Kobiety muszą zrozumieć, że są uparte, twarde i zdolne do tego, by wydobyć z siebie siłę i odwagę, które drzemią w każdej z nas”.

Silva Gentilini urodziła się w 1961 roku w toskańskim Orbetello. Pracowała jako konsultantka działu beletrystyki dla Endemol i Mediaset. Jest autorką scenariuszy filmowych i serialowych, publikowała w „Cosmopolitan” i „Modzie”, wydała tomiki poezji i opowiadania. Mrówki nie mają skrzydeł to jej powieściowy debiut, za który otrzymała wiele wyróżnień i nagród (m.in. Premio Spoleto Art Festival, Premio Internazionale Capalbio Piazza Magenta, Premio Letterario Nazionale Argentario).

Leonardo Fibonacci – średniowieczny geniusz liczb

0
il. Dorota Pietrzyk

Epoka Średniowiecza jest powszechnie uważana za ciemny okres w dziejach ludzkości, w którym rozwój nauki, technologii i sztuki niemal się zatrzymał. Tak naprawdę te przekonania opierają się jednak wyłącznie na stereotypach. Rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej: w tym okresie wciąż rodzili się wielcy geniusze, ludzie nadal ciężko pracowali, rozwijali się, a świat wcale nie stanął w miejscu. Właśnie w tamtej epoce, około 1170 roku, urodził się Leonardo. Nie, nie Leonardo, którego wszyscy znają, da Vinci. Leonardo, o którym mowa to Pisano, znany także jako Fibonacci – drugi wielki włoski Leonardo, który przejdzie do historii, nawet o tym nie wiedząc, a to za sprawą… królików.

Leonardo Pisano, jak wskazuje nazwisko, przychodzi na świat w Pizie, która w XII wieku jest tętniącym sercem ówczesnego zachodniego świata. W tym czasie Włochy są najważniejszym ośrodkiem handlu między krajami basenu Morza Śródziemnego: średniowiecze średniowieczem, handel kwitnie. Leonardo urodził się więc, jak wielu innych pizańczyków w rodzinie kupieckiej, co zadecydowało o jego późniejszym losie. W wieku czternastu lat udaje się z ojcem do miasta Bidżaja, jednego z najlepiej prosperujących portów islamskich w owych czasach. W ten sposób mały Leonardo nie tylko zapoznaje się ze światem handlu, gdzie znaczenie mają umiejętności wykonywania skomplikowanych obliczeń i pomysłowość, ale wkracza w ten świat w sposób szczególny, przybywając do portu na styku dwóch kultur, tam spotykają się dwa światy: arabski i europejski. To miejsce na pograniczu, gdzie pojawiają się problemy „międzynarodowego” handlu, takie jak podatki importowe i eksportowe, ryzykowne operacje z pożyczkami i odsetkami, wymiana walut, zasób i wartość towarów, które zmieniają się dynamicznie z dnia na dzień. Prawdziwe piekło dla tych, którzy muszą stawić czoła całej złożoności funkcjonowania rynku międzynarodowego. Dla Leonarda, chłopaka o umyśle bardzo otwartym i gotowym do nauki, miejsce to okazuje się być prawdziwą kopalnią wiedzy i możliwości. Jest absolutnie zafascynowany mistrzostwem, jakie osiągnęli Arabowie w wykonywaniu nawet bardzo skomplikowanych obliczeń, przy użyciu liczb o dziwnej formie, tak różnej od tej, której używano wówczas w Europie.

Te liczby nie są zwykłymi cyframi rzymskimi takimi, jak I, X, V, L i tym podobne, ale przedstawiają się dziwacznie dla Europejczyka. Składają się z dziesięciu symboli, od 1 do 9 i dodatkowo wykorzystują jeszcze jeden przedziwny symbol oznaczający nic, zero. Umiejętnie dobierane, okazują się być bardzo potężnym narzędziem do obliczeń – Leonardo rozumie, że świat może się dzięki nim zmienić. Cyfry rzymskie, owszem zasłużone w historii ludzkości, dają mniej możliwości w porównaniu z cudami, które można robić z nowymi cyframi arabskimi. To właśnie poprzez badanie tych symboli i ich nieskończonych możliwości, Leonardo zaczyna stosować nowe rozwiązania obliczeniowe, najpierw w samym porcie Bidżaja, potem w innych miejscach. Wszystkie złożone problemy z cyframi rzymskimi okazują się mieć znacznie prostsze rozwiązania, jeśli podejść do nich z pomysłem przy pomocy tych dziwnych, innowacyjnych symboli arabskich. Leonardo Fibonacci staje się w ten sposób jednym z najzdolniejszych „ekspertów finansowych” ówczesnego świata i zaczyna rozwijać techniki radzenia sobie ze złożonością operacji handlowych. Musi jednak zmierzyć się w Europie z pierwszym problemem: zacząć od podstaw, próbować wyjaśnić innym, czym owe dziwne liczby są i jak mogą być używane.

W tym celu pisze księgę Liber Abaci, która praktycznie wywraca do góry nogami ówczesny świat finansów i jest uważana za kamień milowy w procesie wprowadzania matematyki w Europie. W rzeczywistości wielu zapomina, skąd w ogóle się wzięła owa księga i co tak naprawdę zawiera. Oczywiście Liber Abaci wyjaśnia nową matematykę, arabskie cyfry od 0 do 9 oraz przedstawia nowe, uniwersalne techniki obliczeniowe. Liczby dla Leonarda Fibonacciego, syna kupców, są jednak tylko środkiem, a nie celem samym w sobie, są narzędziem służącym do rozwiązywania złożoności naszego świata, a w szczególności świata handlu, towarów, finansów w życiu codziennym. Fibonacci zapisał się w historii właśnie ze względu na jeden z tych praktycznych problemów, które stawia przed sobą i rozwiązuje za pomocą cyfr arabskich.

Wielkim, choć niestety zapomnianym, dziedzictwem Fibonacciego jest w rzeczywistości wprowadzenie nowych technik obliczeniowych, które opracował, by lepiej i łatwiej stawiać czoła realnemu światu. Rozpoczyna tak naprawdę pierwszą wielką rewolucję finansową w zachodnim świecie europejskim. Dlatego też jego dzieło w tamtym czasie odnosi niesamowity sukces: poza niewątpliwymi walorami dydaktycznymi ma jeszcze inne: nie wyjaśnia liczb arabskich tylko w sposób teoretyczny, ale pokazuje, jak można je wykorzystać realnie, jak za ich pomocą tłumaczyć świat, analizować go. Jego nowa wiedza rozpowszechnia się szybko w Europie, a potem na całym świecie. Nawet jeśli to właśnie Fibonacci rozpoczął wielką rewolucję w liczbach, jego nazwisko, jako jednego z dawnych geniuszy matematycznych odeszłoby w zapomnienie, pozostało jedynie na kartach pisanych przez znawców historii. Świat potrafi zapominać. Leonardo Fibonacci przeszedł do historii powszechnej, trwającej tysiąclecia, z powodu tylko jednej z wielu praktycznych kwestii, które rozwiązał, a mianowicie problemu z królikami. Stosunkowo łatwego problemu w porównaniu z wieloma innymi, które opisuje w swoim wielkim matematycznym dziele.

Tu mamy jednak do czynienia z wyjątkowo ważnymi dla świata liczbami, które na zawsze będą nosić jego imię.

Sprawa dotyczy zatem królików i należy do grupy tych praktycznych problemów, które Fibonacci przedstawia, aby zobrazować potęgę i uniwersalność nowych cyfr arabskich. Poza problemami dotyczącymi podziału żywności, pieniędzy itp., Leonardo, jako syn kupca, omawia, w jaki sposób cyfry arabskie mogą byćużywane do obliczania tzw. towarów dynamicznych, czyli na przykład rozmnażających się zwierząt. Co się stanie, jeśli zainwestuję kupując parę królików i dam im się rozmnażać? Jak rozwinie się moja hodowla? Fibonacci analizuje ten problem za pomocą nowo poznanych cyfr i znajduje właściwy wzór matematyczny, który oblicza, jak hodowla rozwija się z pokolenia na pokolenie. Jej wielkość, jak pokazuje Fibonacci, rośnie w określony sposób, mierzony w parach królików: 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144 i tak dalej. Fibonacci pokazuje, że populacja pomnaża się w łatwy do obliczenia sposób: wystarczy dodać dwie kolejne liczby z sekwencji, aby otrzymać następną w ciągu. Liczby te stały się tak sławne, że przyjęły odtąd nazwę liczb Fibonacciego. Dlaczego spośród wszystkich rozwiązywanych w księdze Liber Abaci problemów i ukazywanych bardziej wyrafinowanych, zaawansowanych technik obliczeniowych, właśnie ten pozornie prosty ciąg liczbowy odniósł taki „światowy sukces”? Z matematycznego punktu widzenia są to liczby eleganckie i ciekawe, ale nie dlatego przeszły one do historii. Prawdziwy powód ich popularności jest zarówno dziwny, jak i szokujący: liczby Fibonacciego dotyczą nie tylko hodowli królików, ale samej struktury całej naszej rzeczywistości. Są one obecne wszędzie i towarzyszą nam od zawsze, ale jak to często bywa z wielkimi odkryciami, potrzeba bardzo uważnych oczu, aby dostrzec porządek w pozornym chaosie otaczającego nas życia.

Weźmy na przykład słoneczniki i zamiast je po prostu podziwiać, przyjrzyjmy się im dokładniej: zauważymy, jak nasiona układają się w spirale. Ile ich jest? Ot, zwykły słonecznik, policzymy: 34 spiral nasion po jednej stronie i 55 po drugiej. 34 i 55, dwie liczby z ciągu Fibonacciego, czyż nie? Może to zbieg okoliczności, weźmy inny większy słonecznik: 89 i 144 spiral nasion. I jeszcze raz przyjrzyjmy się mniejszemu słonecznikowi: znów 34 i 55 spiral nasion. To niesamowite, ale słoneczniki wydają się rosnąć według ciągu liczb królików Fibonacciego. To tyle? Skądże znowu. Przyjrzawszy się innym kwiatom odkryjemy: 3 płatki w liliach, 5 w dzikich różach, 8 w ostróżce ogrodowej (łac. Delphiniums), 13 w nagietkach. A zastanawialiście się kiedyś dlaczego czterolistna koniczyna stanowi taką rzadkość w przyrodzie? Czy to nie dlatego, że 4 nie jest liczbą Fibonacciego?

Magię ciągu liczb Fibonacciego odnaleźć można w wielu innych miejscach w przyrodzie, zarówno w skali mikro, jak i makro. Oto kilka przykładów: od mikroświata elektronów i kryształów, poprzez widoczny dla naszych oczu świat (kwiaty, szyszki, drzewa, muszle, cyklony), do obiektów makroświata (od orbit planet i księżyców, po sam kształt galaktyk), wszędzie odnajdziemy ten właśnie ciąg liczbowy.

Jest on obecny nie tylko w przyrodzie: stanowi część naszego świata na wszystkich poziomach. Półki w supermarketach, karty do gry, okna, szafki, kalkulatory, pocztówki, karty kredytowe i niezliczone inne otaczające nas przedmioty noszą kształty podyktowane liczbami Fibonacciego – innymi słowy, my, ludzie, lubimy formy, które odpowiadają proporcjom tworzonym przez te liczby. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale pojęcie piękna kieruje się właśnie tymi liczbami, które badał Fibonacci przy okazji rozmnażania królików, do tego stopnia, że znajdziemy je również w najsłynniejszych dziełach sztuki na świecie. Proporcje pochodzące od tych cudownych liczb ukazują się przed naszymi oczami od wszechczasów: przez piramidy w Gizie po Partenon w starożytności, od Taj Mahal po gmach Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku czy wieżę CN w Toronto, zbudowaną w naszych czasach. Piękno w architekturze podąża po prostu za liczbami Fibonacciego. Dotyczy to także piękna w sztuce, sam Leonardo (da Vinci) stosuje proporcje Fibonacciego w swoich najsłynniejszych dziełach, takich jak Mona Lisa, Ostatnia Wieczerza, czy szkic Człowiek witruwiański. Również w muzyce odnajdujemy Fibonacciego i jego liczby, już na poziomie gamy nut, która z czasem przeszła z 5 do 8, aż do naszej nowoczesnej skali chromatycznej 13 nut (!). Wszechobecny ciąg Fibonacciego pojawia się także w samych kompozycjach muzycznych, w strukturze dzieł najsłynniejszych kompozytorów, kształtując muzykę Beethovena, Bacha, Bartóka (a to tylko nazwiska na „b”). W niezliczonych wspaniałych utworach muzycznych liczby Fibonacciego są podstawą harmonii, rytmu, a nawet metrum.

O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego nasza koncepcja piękna zależy od ciągu tych liczb? Nie istnieje jeszcze ostateczna odpowiedź, ale mamy mocną hipotezę. Jeśli otaczająca nas przyroda kieruje się prawami ciągu Fibonacciego, a my jesteśmy przecież częścią natury, to nie ma co się dziwić, że lubimy wszystko, co ma związek z jego cudownymi liczbami. Innymi słowy, jeśli jesteśmy stworzeni z liczb Fibonacciego, to najlepsze ludzkie dzieła, nasza sztuka i nasze piękno opierają się właśnie na nich. Piękno natury i piękno człowieka są tylko pozornie czymś innym, gdyż jeśli przyjrzeć się bliżej, łączą się poprzez tę sekwencję ukazaną przez Fibonacciego na hodowli królików.

Syn średniowiecznych kupców, Leonardo Fibonacci, swoimi liczbami chciał zmienić świat i być może naprawdę mu się to udało.

***

Massimo Marchiori jest profesorem na Uniwersytecie w Padwie (Włochy) i Dyrektorem technicznym European Institute for Science, Media and Democracy (Belgia). Pracował w Narodowym Centrum Badań Holenderskich (CWI), a także w MIT (USA), gdzie przyczynił się do rozwoju licznych światowych standardów dotyczących funkcjonowania sieci. Twórca Hypersearch (prekursor wyszukiwarki Google) i Negapedii (negatywna wersja Wikipedii), zwycięzca licznych nagród, między innymi IBM research award, Lifetime Membership Award od Oxford Society, Microsoft Data Science Award czy MIT TR35 award, nagrody przyznawanej najlepszym innowatorom na świecie.

 

Etny nie widziałam

0

Niemałą winą obarczam, sypiąc nazwiskami – Jarka Mikołajewskiego – z którym wywiad przeczytałam w 87. wydaniu Gazzetta Italia. Jego lektura tylko potwierdziła najgorsze. Musiałam jechać na Sycylię.

Kupiłam papierową wersję Gazzetty, potem bilety, potem książkę „Czerwony śnieg na Etnie”, chociaż wewnętrzna potrzeba, by jechać wybrzmiewała we mnie dużo wcześniej. Wymyśliłam sobie, że w moim życiorysie brakuje epizodu z mieszkaniem na wyspie. A ze wszystkich wysp świata, najbliżej było mi właśnie tam.

Po przeczytaniu wspomnianego artykułu pobiegłam do księgarni, gdzie uderzyła mnie fala gorąca, tego z rodzaju śródziemnomorskich. Autorzy na odwrocie okładki pisali mniej więcej tak (albo tak to zapamiętałam): pierwszy raz pojechaliśmy na wyspę, bo razem widzi się lepiej. Drugi raz pojechaliśmy, żeby się ostatecznie przekonać, czy to co żeśmy widzieli zachwyci nas po raz kolejny. Czułam, że pierwszy raz podróżowałam po Sycylii w ramach tej lektury. Za drugim razem poruszyłam też ciało i wybrałam się ostatecznie sprawdzić, czy to co przeczytałam ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Pojechałam z przyjaciółką. Byłyśmy w samym środku Quattro Canti, na skrzyżowaniu czterech kierunków świata, kiedy mimochodem rzuciłam pytanie „bardziej podoba ci się tu, czy na północy?”, na co ona, z niewinnymi sarnimi oczami odparła „Ale Kociel, to jest mój pierwszy raz we Włoszech”. Przystanęłam. Na chwilę zamarł gwar. Przepraszam, że ci to zrobiłam, powiedziałam. Przepraszam cię Sycylio, za to co mówię. Ale dalej w to wierzę – nie jesteś najlepsza na start.

To kwestia perspektywy. Dla mnie się ciebie nie zwiedza, tylko odkrywa. A raczej to ty życzliwie pozwalasz nam siebie poznawać, choć nie w pośpiechu, zawsze z podkreśleniem lokalnych granic i różnic. Obydwie wiemy, że jesteś wyjątkowa i trochę inna od reszty. Dlatego współczułam przyjaciółce, że nie miała szansy poznać tej reszty.

Paragonować, „prosto z greckiego: mierzyć się z kimś”. Ona porównywała to co zna, z tym co widzi. Tak, w Palermo biedę widzi się inaczej niż w Polsce. Ma ciemną skórę, zmarszczki, nie śpi i ma wybite zęby, uśmiech na twarzy i obite kolana. Nie szokowała mnie włoska bieda, nie była dla mnie czymś nowym, w końcu przez okres mieszkania na Półwyspie trochę się jej poprzyglądałam. Była moją mikro-rzeczywistością, czymś co pochodziło z domu, chociaż w Palermo zdecydowanie nie czułam się jak u siebie. Nie mówiłam w ich języku. Sycylijska mowa do dziś melodyjnie brzmi w moich uszach, ale niestety pozostaje jedynie tym: melodią i barierą pomiędzy nimi, a mną i moim włoskim.

Trzymając w pamięci tę dyskusję, zawędrowałyśmy do dzielnicy Ballarò. Minęłyśmy lokalny targ, sprzedawców ośmiornic i świeżo wyciskanych soków, kolejne uliczne dzieła mniejszej i większej sławy, aż w końcu dotarłyśmy za kulisy, czyli tam, gdzie mieszka etniczna społeczność Palermo. Wiecie, jakoś głupio było mi wyciągać tam telefon. Nie chodzi bynajmniej o strach przed kradzieżą, raczej o moje poczucie pogwałcenia intymności tych ludzi, wyciągając flesz i fotografując ich domostwa. Zatopiona w tych rozważaniach nie zauważyłam turysty, który bez pardonu niósł przed sobą kilkukilogramową lustrzankę, machając nią na lewo i prawo.

Miałam to szczęście spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi, dwoma rodowitymi palermitankami. Obiecałam sobie wcześniej zapytać je o Ballarò. Z niesamowitą wdzięcznością wracam do tego momentu, kiedy z ich ust posypały się słowa. Słowa szczere, przepełnione pasją, bólem i goryczą dla Palermo, które trzeba tłumaczyć trochę w oderwaniu od wszystkiego. Zebrałam całą swoją dotychczasową wiedzę i starałam się nadążać za ich opowieściami. Wiesz co oznacza tytuł filmu, który właśnie wspomniałaś? Mafia zabija tylko latem, to co rodzice powtarzali dzieciom, żeby się nie martwiły, to jeszcze nie czas, jeszcze nie posypią się trupy.

W ciągu kilku danych nam dni urlopu poznałyśmy ułamek zachodniej części wyspy. Przemieszczając się pomiędzy jednym miastem a drugim, patrzyłam na tą spaloną słońcem ziemię, z ciągnącymi się blokowiskami i kaktusami, i myślałam „co tutaj jest”. Wydawało mi się, że wiem, dlaczego się stamtąd ucieka. Później poczułam dopiero na własnej skórze fenomen powrotu (i nie ma z tym nic wspólnego wymownie patrząca z parapetu głowa Maura!). Głos Matki Ziemi, zapachy, intensywność i kolory, które nie dają o sobie zapomnieć. Trzeba patrzeć na Sycylię szeroko otwartymi oczami, w przeciwnym razie pozostanie na zawsze „i długo długo nic”.

Świat kolorów (II)

0

W poprzednim artykule mówiliśmy o różnicach w postrzeganiu kolorów w języku polskim i włoskim. Zobaczyliśmy, że pomimo, że należymy do tej samej kultury europejskiej, gdzie kolory mają mniej więcej to samo znaczenie, na przykład czarny wiąże się ze smutnymi rzeczami tak jak żałoba lub z elegancją, a biały jest kolorem niewinności, czyli kolorem sukni panny młodej, to jednak istnieją skojarzenia, które nas zaskakują i różne punkty widzenia. Kontynuujmy więc naszą podróż w świat kolorów po włosku tym razem poprzez listę przydatnych wyrażeń, używanych w języku włoskim. Niektóre są naprawdę ciekawe, jeśli zainteresujemy się ich pochodzeniem, inne zaś są takie same lub bardzo podobne do języka polskiego.

  1. UN GIALLO (żółty) – tradycyjnie książka (teraz również film), która opowiada historię kryminalną. Pochodzenie tego wyrażenia jest bardzo ciekawe i jest oczywiste dla starszych pokoleń, które nawet mogą pewnie znaleźć gialli we własnych biblioteczkach, ponieważ pierwszy cykl kryminałów wydanych przez Mondadori miał właśnie żółte okładki. I do dziś mówi się Leggo un giallo – Czytam kryminał lub Guardo un giallo. – Oglądam kryminał.
  2. PRINCIPE AZZURRO (błękitny książe) dla określenia mężczyzny idealnego, takiego, za którego chcemy wyjść za mąż. Wielu zadało sobie pytanie, dlaczego właśnie kolor błękitny i jedna z teorii mówi, że ten kolor był przypisywany rodzinie Savoia. Prawdą jest też, że kolor błękitny jest kolorem wstążki oznaczającej nagrody wojskowe lub koszulek piłkarzy. Zauważmy też jeszcze jedną ciekawą rzecz: po polsku odróżniamy zasadniczo 3 odcienie: niebieski – blu, błękitny – celeste, granatowy – blu marino. A co w takim razie z kolorem azzurro, który dotąd nazywałam błękitnym? To trochę ciemniejszy kolor od polskiego błękitnego, poza tym jest jeszcze celeste! Bez dwóch zdań we włoskim są cztery odcienie niebieskiego, a w polskim trzy.
  3. PASSARE LA NOTTE IN BIANCO (spędzić noc na biało) – znaczy nie spać w nocy, pójść spać późno. Powiedzenie związane z tradycją średniowieczną, z rytuałem pasowania na rycerza. Poprzedzającą noc przyszły rycerz musiał spędzić na modlitwie ubrany w białe okrycie, a więc spędzał noc na biało.
  4. DIRNE DI TUTTI I COLORI (powiedzieć we wszystkich kolorach) – we wszystkich kolorach oznacza każdego rodzaju. „Powiedzieć we wszystkich kolorach” to mówić otwarcie, bez zwracania uwagi na wrażliwość innych, powiedzieć wszystko to, co się myśli często też rzeczy mało przyjemne. Pierwszy ślad tego powiedzenia znajdujemy w „Narzeczeni” Alessandro Manzoni. Można też combinare di tutti i colori, czyli narobić kłopotów lub błędów. Mogłoby to odpowiadać polskiemu narozrabiać.
  5. AVERE IL POLLICE VERDE (mieć zielony kciuk) – mówi się o kimś, kto ma wyjątkową rękę do kwiatów. Zdaje się, że to powiedzenie wywodzi się z faktu, że osoba zajmująca się kwiatami, żeby je przyciąć przytrzymuje je między kciukiem a palcem wskazującym, przez co może poplamić palce chlorofilem z rośliny.

Poza tym jest dużo wyrażeń podobnych lub identycznych jak w języku polskim. Na przykład:

  1. ESSERE LA PECORA NERA – oznacza złą osobę, taką, która ma trudny charakter w rodzinie lub w grupie. Po polsku: czarna owca.
  2. RICEVERE CARTA BIANCA – tu po polsku używa się tego samego wyrażenia, ale po francusku: carte blanche. Oznacza dostać wolną rękę do działania, robić tak, jak się chce.
  3. AVERE IL SANGUE BLU – po polsku jest to prawie to samo, ponieważ mówi się mieć błękitną krew, czyli wracamy do punktu drugiego, gdzie omawiane były odcienie niebieskiego.
  4. LAVORO IN NERO – podobnie po polsku, ale raczej z użyciem czasownika pracować na czarno.

***

Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe Pani Od Włoskiego.

Śladami zakonu krzyżackiego poprzez naturę i historię

0
Kadymy

Kiedy Konrad Mazowiecki poprosił w 1229 roku Zakon Krzyżacki o pomoc w uspokojeniu buntowniczych ludów nadbałtyckich na północno-wschodniej granicy Królestwa Polskiego nie zdawał sobie sprawy, że umożliwi w ten sposób Zakonowi stworzenie niezależnego państwa, które 200 lat później, w czasach największej ekspansji, obejmowało tereny od Gdańska po dzisiejszą Estonię.

Historia Zakonu jest niezwykle ciekawa; narodził się on, aby nieść pomoc medyczną pielgrzymom w Jeruzalem, a w rezultacie stał się państwem katolickim uznającym wyłącznie autorytet Papieża. Ciekawa jest również historia ziem nadbałtyckich, które obserwowały liczne nieporozumienia, zmienne sojusze i mityczne bitwy, jak ta pod Grunwaldem. Ta niesamowita kraina, naznaczona dziką naturą, średniowiecznymi zamkami, gniazdami bocianów, bunkrami z czasów II wojny światowej i antycznym szlakiem bursztynów, rozciąga się między Gdańskiem a Kaliningradem, między Morzem Bałtyckim, Zalewem Wiślanym, wśród rzek i tysięcy jezior. Warto pojechać w tamte strony, bo to podróż która zaspokoi nawet najbardziej wybredne oczekiwania; można tam żeglować po jeziorach lub udać się na spływ kajakowy, a włoski turysta może przede wszystkim odkryć niezwykłe krajobrazy. Podczas mojej podróży na swoją bazę wypadową wybrałem miasto znane z kanału, przez który w niedalekim od miasta punkcie transportuje się statki z jednego brzegu na drugi poprzez wyjątkowy system 5 pochylni skonstruowanych na trawie, co uważane jest za jedno z najznakomitszych hydro-rozwiązań na świecie! Jeden z cudów Polski! Na starym mieście, umiejscowionym tuż nad brzegiem Kanału, znajduje się Hotel Elbląg, w którym znajdziemy basen, strefę SPA i wyśmienitą restaurację – idealne miejsce, aby zregenerować się wieczorem po całym dniu zwiedzania. Polecane w tych okolicach miejsca to między innymi miasta znajdujące się nad brzegiem Zalewu Wiślanego. Ja zatrzymałem się w niedużym i uroczym miasteczku Kadyny, umiejscowionym między gęstym lasem a szeroką plażą, i we Fromborku, do 1945 roku zwanym Frauenburgiem, mieście, gdzie Mikołaj Kopernik spędził swoje ostatnie lata. W tym miasteczku, poza spacerem na molo wzdłuż małego portu, warto zwiedzić zamek, z którego wież można podziwiać niesamowity widok na Zalew Wiślany. W zamku jest również muzeum Kopernika.

Z Fromborka dobrze jest pojechać w kierunku Kętrzyna, żeby zwiedzić Wilczy Szaniec. Zanurzona w ciemnym i wilgotnym lesie kwatera wojskowa to zbiór spartańskich bunkrów, w których Hitler przebywał od 24 czerwca 1941, tuż po operacji Barbarossa, czyli ataku na ówczesny Związek Radziecki, aż do 20 listopada 1944, kiedy Armia Czerwona dotarła 15 km od Kętrzyna zmuszając Hitlera do powrotu do Berlina; wcześniej wydał jednak rozkaz wysadzenia większości bunkrów kwatery. Z kwatery Hitlera, zdolnej do pomieszczenia milionów żołnierzy, z doprowadzoną linią kolejową i wyposażonej w dwa lotniska, pozostały jedynie bunkry, w większości spustoszone od wybuchu min. Ten poruszający i przerażający widok przenosi nas w czasy wojennych niepokojów. Obecny stan tego miejsca połączony z opisem życia w surowych warunkach bazy wojskowej, ułatwia wyobrażenie sobie ponurej atmosfery codzienności zamkniętej pomiędzy bunkrami, z których każdy miał 6 metrów grubości i pokryty był roślinnością. Gierłoż w gminie Kętrzyn, gdzie znajduje się Wilczy Szaniec, został wybrany ze względu na swoje położenie między dawnymi Prusami Wschodnimi a Rosją oraz z uwagi na gęsty las otoczony jeziorami i bagnami. To właśnie tutaj, 20 lipca 1944 o 12:42, miał miejsce nieudany zamach na Hitlera, w dniu wizyty Benito Mussoliniego. Na drodze między Fromborkiem a Kętrzynem znajduje się małe miasteczko Braniewo, gdzie znajdziemy cmentarz, na którym w 750. grupowych mogiłach pochowanych zostało ponad 20 tys. żołnierzy Armii Czerwonej. Jadąc bocznymi, krętymi drogami poprzez pagórkowate krajobrazy, goszczące gdzieniegdzie pasące się konie, krowy i byki, oddalamy się od Gierłoża i zanurzamy w prawdziwą duszę Warmii i Mazur, której granice kończą się kilka kilometrów od niezwykłej fortecy w Malborku, dawniej Marienburga, znajdującej się już w województwie Pomorskim. To największy zamek gotycki w Europie; jego konstrukcja rozpoczęła się w 1270 roku i przez wieki była centrum dowodzenia rycerzy zakonu krzyżackiego, aż do przejścia w 1466 roku pod panowanie króla Polski. Zamek i muzeum zasługują na dokładne zwiedzanie, na które potrzeba przynajmniej 3 godzin. Jeśli z Malborka zdecydujecie się wyruszyć w kierunku pięknego Gdańska, nie zapomnijcie zatrzymać się po drodze w jakimś innym miasteczku nad Morzem Bałtyckim. Ja przez przypadek znalazłem się w Jantarze, nadmorskiej wiosce, której plaża, targana w tym dniu silnym wiatrem, z kolorowymi łodziami rybackimi zaciągniętymi na piasek, stała się idealnym plenerem fotograficznym.

foto: Sebastiano Giorgi, Agata Pachucy
tłumaczenie pl: Agata Pachucy