250 g świeżego makaronu lasagne
około 600 g dyni
500 g pieczarek
1/2 cebuli szalotki
1 nieobrany czosnek
tarty parmezan i ser provola wg uznania
oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia wg uznania
sól wg uznania
Beszamel:
1 l mleka
100 g masła
100 g mąki typu 00
gałka muszkatołowa wg uznania
Przygotowanie:
Dynię myjemy, kroimy w plastry i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170° na około 30 minut. Na patelnię wlewamy odrobinę oliwy i podsmażamy pół szalotki oraz ząbek czosnku. Kiedy składniki się podduszą, zdejmujemy je z patelni i odkładamy na bok. Ponownie stawiamy naczynie na ogniu i gdy się rozgrzeje dodajemy oczyszczone i pokrojone w cienkie plasterki grzyby, solimy je i gotujemy przez kilka minut, uważając żeby się nie rozgotowały. Na koniec dodajemy wcześniej uduszoną szalotkę i całość odstawiamy do ostygnięcia. Gdy dynia jest gotowa, wkładamy ją do blendera i miksujemy aż do uzyskania gładkiej masy, którą później połączymy z sosem beszamelowym.
Mleko podgrzewamy w rondelku, podczas gdy w drugim roztapiamy masło. Gdy całkowicie się rozpuści, wsypujemy mąkę typu 00, przypiekamy przez minutę, a następnie dodajemy po trochu podgrzane wcześniej mleko, ciągle mieszając powstający sos trzepaczką. Solimy, doprawiamy gałką muszkatołową i mieszamy. Wlewamy pulpę ze zmiksowanej dyni i dokładnie mieszamy.
W tym momencie możemy przystąpić do składania naszej lazanii. Formę do ciasta skrapiamy odrobiną oliwy i wlewamy cienką warstwę dyniowego sosu beszamelowego.
Układamy warstwę świeżego makaronu, przykrywamy go beszamelem i rozprowadzamy grzyby. Powtarzamy te czynności aż do stworzenia 4 lub 5 warstw. Gdy warstwy są gotowe, danie wykańczamy beszamelem i odrobiną parmezanu.
2021 – rok niezwykle obfitujący w okazje i uroczystości literackie, począwszy oczywiście od siedemsetnej rocznicy śmierci Dantego, do której dochodzą obchody sto pięćdziesiątej rocznicy urodzin Marii Grazii Deleddy, sto dwudziestej piątej rocznicy urodzin Eugenia Montale oraz sto dwudziestej Salvatore Quasimoda. Sto lat temu ponadto urodził się wielki pisarz sycylijski Leonardo Sciascia, który, podobnie jak Andrea Zanzotto, jest jednym z najbardziej znaczących przedstawicieli poezji europejskiej od okresu powojennego, aż do dzisiaj.
Urodzony w Pieve di Soligo, w prowincji Treviso, 10 października, zmarł w Conegliano, również w prowincji Treviso, 18 października 2011, tuż po ukończeniu dziewięćdziesięciu lat. Przez około siedemdziesiąt lat, Zanzotto za obiekt swojej niewyczerpanej dociekliwości i niepokoju literackiego, jak gwiazdę polarną, obrał przekonanie, że poezja jest jedną z najbardziej wytrwałych form nadziei i przywiązania do głębszego sensu życia. Ale, aby tego dokonać, nieprzerwanie rzucał jej wyzwanie do kwestionowania siebie samej, do zredefiniowania się, do wyjścia poza swoje tradycyjne schematy, aby stawić czoła szerszej rzeczywistości, nieobojętnej na badania naukowe i zdolnej, jak równy z równym, do wyjścia poza kanony kultury humanistycznej, pozostając niezmiennie przede wszystkim poetą.
Język Zanzotta jest równocześnie językiem Babel, jak i językiem niezwykle osobistym, naznaczonym przez traumy osobiste, jak i te znane nam z kart historii. „Całkowita autonomia” poezji, do której czasami nawiązuje, jest możliwa jedynie podczas ciągłego odwoływania się do historii. Jednym z fundamentalnych punktów jego dzieła jest obserwacja krajobrazu (jak również dramatyczna skarga na jego postępujące zniszczenie), zamieniająca znaczną część jego poezji w rodzaj inwokacji oraz celebracji, jak przystało na poetę trubadura, „cudownych” cnót swojego Pieve di Soligo, miejsca narodzenia, które, było dla niego zarazem punktem odniesienia rzeczywistym i idealistycznym, czymś wymarzonym i przeżytym, pozornie niespożytym źródłem euforii, jak i pierwotnych lęków.
Pozostałości po I Wojnie Światowej, odciśnięte jak świeże jeszcze rany na krajobrazie Wenecji Euganejskiej, wspomnienia po ruchu oporu przeciw nazifaszystom, trauma włoskiego boomu ekonomicznego począwszy od lat pięćdziesiątych, aż do planetarnej zmiany spowodowanej globalizacją: oto scenariusze, w których jego poezja się odnajduje, stawiając czoła historii z punktu widzenia geologicznego, geograficznego i kosmicznego. Zza pozornych kulis swojego Pieve di Soligo, Zanzotto odnalazł sposób na opowiedzenie światu o świecie, nadając kształt jednemu z najbardziej globalnych i oryginalnych dzieł XX wieku, następującemu, pomimo swojej unikalności, po dwóch innych wielkich mistrzach europejskich, jak rumuński poeta pochodzenia żydowskiego i niemieckiego, Paul Celan oraz francuskojęzyczny Szwajcar, Philippe Jaccottet. Zanzotto był intelektualistą wolnym i hojnym, dumnie prowincjonalnym i jednocześnie głęboko kosmopolitycznym, o silnym poczuciu obowiązku obywatelskiego. Badał rozwarstwienie rzeczywistości, niczym kret w głębi ziemi, poddając pod dyskusję świat oraz nieświadomość, przeplatając ze sobą język, krajobraz oraz tożsamość. Reasumując, jego dzieło pełne paradoksów, niepewności, przeciwieństw i polaryzacji, łączy reguły podróży wertykalnej, w poszukiwaniu symboli i archetypów z regułami ścieżki horyzontalnej. Wystarczy wspomnieć, że Andrea Cortellessa, jeden z najwybitniejszych współczesnych krytyków literackich, zaproponował ostatnio interpretowanie jego tekstów jako przykładów literatury Land Art.
Poezja, mimo że zepchnięta niemal na margines, stara się mimo wszystko (…), „przypominać” o pierwotnej sile, nawet jeśli mowa o tragedii czy dramacie, nawet wtedy, gdy wydaje się, że straciła jakikolwiek sens. Nadal skupia się na życiu, bez względu na to, jak bardzo jest enigmatyczne.
Początki twórczości poetyckiej Zanzotta nastąpiły na początku lat pięćdziesiątych wraz z wydaniem zbioru Dietro il paesaggio, w którym odwoływał się do chęci uzdrowienia ran w historii i kulturze, w naturze i w człowieku, które II wojna światowa zostawiła w spadku. Ten „szalony petrarkista”, jak określił go Pasolini, który wielu ówczesnym krytykom początkowo wydawał się raczej zacofany, przywiązany do trendów poetyckich raczej zamierzchłych, antycznych, w rzeczywistości jednak, od samego początku okazał się wizjonerem, okazując się zdolnym do eksperymentowania i redefiniowania tradycyjnej włoskiej poetyki, przemieszczając się między liryką a encyklopedią, pozwalając by jego nieskazitelna edukacja literacka pozostawała pod wpływem strukturalizmu, astronomii, cybernetyki, neurobiologii, psychoanalizy i antropologii, jak również nowości ze świata współczesnej fizyki i chemii.
W jego tekstach znajdujemy pozostałości języka dziecięcego, neologizmy, cytaty, gry słów, terminy obcojęzyczne (francuskie, angielskie i niemieckie), a także zapożyczenia językowe z łaciny i greki, treści metaliterackie, odwołania do świata komiksu i bazgrołów, jak również, zwłaszcza począwszy od końcówki lat sześćdziesiątych, słownictwo z dialektu, punkt wspólny między światem zmarłych i żywych. Właśnie dialekt stał się podstawą jego współpracy z Federico Fellinim, polegającej na napisaniu niektórych tekstów do filmu Casanova z 1976 w dialekcie weneckim, stworzonych pod znakiem malowniczego przymierza sacrum i profanum, paradoksalnego splotu euforii i udręki. Pasoliniego natomiast uderzyły piekielne zmiany, którym został poddany włoski krajobraz począwszy od czasów boomu ekonomicznego, jak również idei, że literatura jest powołana do pełnienia funkcji dydaktycznej podobnej pasji Chrystusa.
Zanzotto więc, jako wizjoner przyszłości, wraz ze swoim dziełem niezmiennie pozostaje obecny również w XXI wieku, zdolny do przewidzenia i wyrażenia problemów, które dzisiaj, jak nigdy wcześniej, zmuszają do zatarcia różnic pomiędzy kulturą humanistyczną i naukami ścisłymi, począwszy od dyskusji, która dotyczy antropocenu, nowej ery geologicznej, zdominowanej przez działalność człowieka i ryzyka, które się z tym wiąże dla naszego habitat. Cierpienie z powodu zniszczenia krajobrazu i kryzys ekologiczny planety, stają się z biegiem lat kluczową kwestią dla autora i puentą podczas odczytu historii XX i XIX wieku do tego stopnia, że z okazji obchodów swoich osiemdziesiątych piątych urodzin ogłosi: „Najpierw były pola zagłady, a teraz jest zagłada pól i towarzyszy temu ta sama logika”. W ten sposób, nie bez nuty sarkazmu, krytykując antropocentryzm kultury nowoczesnej, nazwie ludzkość „niewielką pleśnią, która tuż powyżej zera […] zakorzeniła się w ziemi, a następnie okazała się trująca dla siebie i wszystkiego dookoła.”
Dla zagorzałych czytelników, jak i dla pokolenia nowych czytelników, których to dzieło zdoła porwać, pozostaje otwarta, jako najcenniejsze dziedzictwo artystycznej myśli zanzotiańskiej, potrzeba kontynuowania dialogu (często pozornie kompromisowego) między psyche a środowiskiem, a także między poezją, etyką i utopią.
Nakładem lubelskiego wydawnictwa Fame Art ukazało się polskie tłumaczenie debiutanckiej powieści włoskiej pisarki Silvy Gentilini pod tytułem Mrówki nie mają skrzydeł. To fascynująca, autobiograficzna historia o przemocy: seksualnej, symbolicznej i emocjonalnej. Autorką przekładu jest Ewa Trzcińska.
Proza Silvy Gentilini to wyjątkowe laboratorium traum. Głównymi bohaterkami powieści są Margharita i Emma. Ich historie, osadzone na różnych planach czasowych, łączy wspólne doświadczenie cierpienia. Autorka w sposób niezwykle sugestywny, ale pozbawiony znamion sensacyjności, opisuje okrucieństwo i ból, podkreślając ich wielowymiarowość i niejednoznaczność. Misternie skomponowana i dokładnie przemyślana narracja książki odkrywa przed nami coraz to nowe tajemnice, rozwiązuje supły dziedziczonej i niewypowiedzianej traumy, z którą każda z bohaterek radzi sobie na swój własny sposób.
Pisarstwo Gentilini to również przestrzeń katartycznej terapii. »Chciałam powiedzieć ludziom, którzy padli ofiarą przemocy, że nigdy nie jest za późno, aby się „odrodzić”, odbudować siebie« – tak o swojej książce mówi sama jej autorka. Historia opowiedziana w książce Mrówki nie mają skrzydeł to powieść autobiograficzna łącząca w sobie wątki zaczerpnięte z własnych doświadczeń pisarki, będącej ofiarą przemocy seksualnej ze strony ojca oraz przeżyć jej babci, która poszukując bezpiecznej przestrzeni, trafia do Stanów Zjednoczonych, by tam budować swoje życie na nowo.
Gentilini bada rodzinną kronikę w poszukiwaniu wspólnoty oraz odpowiedzi na pytanie, czy możliwe jest przerwanie zaklętego kręgu dziedziczonej przemocy. To historia przemocy wobec kobiet, ale również o mocy kobiet – ich wytrzymałości, niezwykłej sile w radzeniu sobie z nawet najtrudniejszymi przeżyciami, emocjami i wydarzeniami. „Mrówki nie mają skrzydeł” to zaproszenie do wnikliwej obserwacji siebie i najbliższego otoczenia oraz reagowania w sytuacjach najtrudniejszych. Jak mówi sama autorka: „Kobiety muszą zrozumieć, że są uparte, twarde i zdolne do tego, by wydobyć z siebie siłę i odwagę, które drzemią w każdej z nas”.
Silva Gentilini urodziła się w 1961 roku w toskańskim Orbetello. Pracowała jako konsultantka działu beletrystyki dla Endemol i Mediaset. Jest autorką scenariuszy filmowych i serialowych, publikowała w „Cosmopolitan” i „Modzie”, wydała tomiki poezji i opowiadania. Mrówki nie mają skrzydeł to jej powieściowy debiut, za który otrzymała wiele wyróżnień i nagród (m.in. Premio Spoleto Art Festival, Premio Internazionale Capalbio Piazza Magenta, Premio Letterario Nazionale Argentario).
Epoka Średniowiecza jest powszechnie uważana za ciemny okres w dziejach ludzkości, w którym rozwój nauki, technologii i sztuki niemal się zatrzymał. Tak naprawdę te przekonania opierają się jednak wyłącznie na stereotypach. Rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej: w tym okresie wciąż rodzili się wielcy geniusze, ludzie nadal ciężko pracowali, rozwijali się, a świat wcale nie stanął w miejscu. Właśnie w tamtej epoce, około 1170 roku, urodził się Leonardo. Nie, nie Leonardo, którego wszyscy znają, da Vinci. Leonardo, o którym mowa to Pisano, znany także jako Fibonacci – drugi wielki włoski Leonardo, który przejdzie do historii, nawet o tym nie wiedząc, a to za sprawą… królików.
Leonardo Pisano, jak wskazuje nazwisko, przychodzi na świat w Pizie, która w XII wieku jest tętniącym sercem ówczesnego zachodniego świata. W tym czasie Włochy są najważniejszym ośrodkiem handlu między krajami basenu Morza Śródziemnego: średniowiecze średniowieczem, handel kwitnie. Leonardo urodził się więc, jak wielu innych pizańczyków w rodzinie kupieckiej, co zadecydowało o jego późniejszym losie. W wieku czternastu lat udaje się z ojcem do miasta Bidżaja, jednego z najlepiej prosperujących portów islamskich w owych czasach. W ten sposób mały Leonardo nie tylko zapoznaje się ze światem handlu, gdzie znaczenie mają umiejętności wykonywania skomplikowanych obliczeń i pomysłowość, ale wkracza w ten świat w sposób szczególny, przybywając do portu na styku dwóch kultur, tam spotykają się dwa światy: arabski i europejski. To miejsce na pograniczu, gdzie pojawiają się problemy „międzynarodowego” handlu, takie jak podatki importowe i eksportowe, ryzykowne operacje z pożyczkami i odsetkami, wymiana walut, zasób i wartość towarów, które zmieniają się dynamicznie z dnia na dzień. Prawdziwe piekło dla tych, którzy muszą stawić czoła całej złożoności funkcjonowania rynku międzynarodowego. Dla Leonarda, chłopaka o umyśle bardzo otwartym i gotowym do nauki, miejsce to okazuje się być prawdziwą kopalnią wiedzy i możliwości. Jest absolutnie zafascynowany mistrzostwem, jakie osiągnęli Arabowie w wykonywaniu nawet bardzo skomplikowanych obliczeń, przy użyciu liczb o dziwnej formie, tak różnej od tej, której używano wówczas w Europie.
Te liczby nie są zwykłymi cyframi rzymskimi takimi, jak I, X, V, L i tym podobne, ale przedstawiają się dziwacznie dla Europejczyka. Składają się z dziesięciu symboli, od 1 do 9 i dodatkowo wykorzystują jeszcze jeden przedziwny symbol oznaczający nic, zero. Umiejętnie dobierane, okazują się być bardzo potężnym narzędziem do obliczeń – Leonardo rozumie, że świat może się dzięki nim zmienić. Cyfry rzymskie, owszem zasłużone w historii ludzkości, dają mniej możliwości w porównaniu z cudami, które można robić z nowymi cyframi arabskimi. To właśnie poprzez badanie tych symboli i ich nieskończonych możliwości, Leonardo zaczyna stosować nowe rozwiązania obliczeniowe, najpierw w samym porcie Bidżaja, potem w innych miejscach. Wszystkie złożone problemy z cyframi rzymskimi okazują się mieć znacznie prostsze rozwiązania, jeśli podejść do nich z pomysłem przy pomocy tych dziwnych, innowacyjnych symboli arabskich. Leonardo Fibonacci staje się w ten sposób jednym z najzdolniejszych „ekspertów finansowych” ówczesnego świata i zaczyna rozwijać techniki radzenia sobie ze złożonością operacji handlowych. Musi jednak zmierzyć się w Europie z pierwszym problemem: zacząć od podstaw, próbować wyjaśnić innym, czym owe dziwne liczby są i jak mogą być używane.
W tym celu pisze księgę Liber Abaci, która praktycznie wywraca do góry nogami ówczesny świat finansów i jest uważana za kamień milowy w procesie wprowadzania matematyki w Europie. W rzeczywistości wielu zapomina, skąd w ogóle się wzięła owa księga i co tak naprawdę zawiera. Oczywiście Liber Abaci wyjaśnia nową matematykę, arabskie cyfry od 0 do 9 oraz przedstawia nowe, uniwersalne techniki obliczeniowe. Liczby dla Leonarda Fibonacciego, syna kupców, są jednak tylko środkiem, a nie celem samym w sobie, są narzędziem służącym do rozwiązywania złożoności naszego świata, a w szczególności świata handlu, towarów, finansów w życiu codziennym. Fibonacci zapisał się w historii właśnie ze względu na jeden z tych praktycznych problemów, które stawia przed sobą i rozwiązuje za pomocą cyfr arabskich.
Wielkim, choć niestety zapomnianym, dziedzictwem Fibonacciego jest w rzeczywistości wprowadzenie nowych technik obliczeniowych, które opracował, by lepiej i łatwiej stawiać czoła realnemu światu. Rozpoczyna tak naprawdę pierwszą wielką rewolucję finansową w zachodnim świecie europejskim. Dlatego też jego dzieło w tamtym czasie odnosi niesamowity sukces: poza niewątpliwymi walorami dydaktycznymi ma jeszcze inne: nie wyjaśnia liczb arabskich tylko w sposób teoretyczny, ale pokazuje, jak można je wykorzystać realnie, jak za ich pomocą tłumaczyć świat, analizować go. Jego nowa wiedza rozpowszechnia się szybko w Europie, a potem na całym świecie. Nawet jeśli to właśnie Fibonacci rozpoczął wielką rewolucję w liczbach, jego nazwisko, jako jednego z dawnych geniuszy matematycznych odeszłoby w zapomnienie, pozostało jedynie na kartach pisanych przez znawców historii. Świat potrafi zapominać. Leonardo Fibonacci przeszedł do historii powszechnej, trwającej tysiąclecia, z powodu tylko jednej z wielu praktycznych kwestii, które rozwiązał, a mianowicie problemu z królikami. Stosunkowo łatwego problemu w porównaniu z wieloma innymi, które opisuje w swoim wielkim matematycznym dziele.
Tu mamy jednak do czynienia z wyjątkowo ważnymi dla świata liczbami, które na zawsze będą nosić jego imię.
Sprawa dotyczy zatem królików i należy do grupy tych praktycznych problemów, które Fibonacci przedstawia, aby zobrazować potęgę i uniwersalność nowych cyfr arabskich. Poza problemami dotyczącymi podziału żywności, pieniędzy itp., Leonardo, jako syn kupca, omawia, w jaki sposób cyfry arabskie mogą byćużywane do obliczania tzw. towarów dynamicznych, czyli na przykład rozmnażających się zwierząt. Co się stanie, jeśli zainwestuję kupując parę królików i dam im się rozmnażać? Jak rozwinie się moja hodowla? Fibonacci analizuje ten problem za pomocą nowo poznanych cyfr i znajduje właściwy wzór matematyczny, który oblicza, jak hodowla rozwija się z pokolenia na pokolenie. Jej wielkość, jak pokazuje Fibonacci, rośnie w określony sposób, mierzony w parach królików: 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144 i tak dalej. Fibonacci pokazuje, że populacja pomnaża się w łatwy do obliczenia sposób: wystarczy dodać dwie kolejne liczby z sekwencji, aby otrzymać następną w ciągu. Liczby te stały się tak sławne, że przyjęły odtąd nazwę liczb Fibonacciego. Dlaczego spośród wszystkich rozwiązywanych w księdze Liber Abaci problemów i ukazywanych bardziej wyrafinowanych, zaawansowanych technik obliczeniowych, właśnie ten pozornie prosty ciąg liczbowy odniósł taki „światowy sukces”? Z matematycznego punktu widzenia są to liczby eleganckie i ciekawe, ale nie dlatego przeszły one do historii. Prawdziwy powód ich popularności jest zarówno dziwny, jak i szokujący: liczby Fibonacciego dotyczą nie tylko hodowli królików, ale samej struktury całej naszej rzeczywistości. Są one obecne wszędzie i towarzyszą nam od zawsze, ale jak to często bywa z wielkimi odkryciami, potrzeba bardzo uważnych oczu, aby dostrzec porządek w pozornym chaosie otaczającego nas życia.
il. Dorota Pietrzyk
il. Dorota Pietrzyk
Weźmy na przykład słoneczniki i zamiast je po prostu podziwiać, przyjrzyjmy się im dokładniej: zauważymy, jak nasiona układają się w spirale. Ile ich jest? Ot, zwykły słonecznik, policzymy: 34 spiral nasion po jednej stronie i 55 po drugiej. 34 i 55, dwie liczby z ciągu Fibonacciego, czyż nie? Może to zbieg okoliczności, weźmy inny większy słonecznik: 89 i 144 spiral nasion. I jeszcze raz przyjrzyjmy się mniejszemu słonecznikowi: znów 34 i 55 spiral nasion. To niesamowite, ale słoneczniki wydają się rosnąć według ciągu liczb królików Fibonacciego. To tyle? Skądże znowu. Przyjrzawszy się innym kwiatom odkryjemy: 3 płatki w liliach, 5 w dzikich różach, 8 w ostróżce ogrodowej (łac. Delphiniums), 13 w nagietkach. A zastanawialiście się kiedyś dlaczego czterolistna koniczyna stanowi taką rzadkość w przyrodzie? Czy to nie dlatego, że 4 nie jest liczbą Fibonacciego?
Magię ciągu liczb Fibonacciego odnaleźć można w wielu innych miejscach w przyrodzie, zarówno w skali mikro, jak i makro. Oto kilka przykładów: od mikroświata elektronów i kryształów, poprzez widoczny dla naszych oczu świat (kwiaty, szyszki, drzewa, muszle, cyklony), do obiektów makroświata (od orbit planet i księżyców, po sam kształt galaktyk), wszędzie odnajdziemy ten właśnie ciąg liczbowy.
Jest on obecny nie tylko w przyrodzie: stanowi część naszego świata na wszystkich poziomach. Półki w supermarketach, karty do gry, okna, szafki, kalkulatory, pocztówki, karty kredytowe i niezliczone inne otaczające nas przedmioty noszą kształty podyktowane liczbami Fibonacciego – innymi słowy, my, ludzie, lubimy formy, które odpowiadają proporcjom tworzonym przez te liczby. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale pojęcie piękna kieruje się właśnie tymi liczbami, które badał Fibonacci przy okazji rozmnażania królików, do tego stopnia, że znajdziemy je również w najsłynniejszych dziełach sztuki na świecie. Proporcje pochodzące od tych cudownych liczb ukazują się przed naszymi oczami od wszechczasów: przez piramidy w Gizie po Partenon w starożytności, od Taj Mahal po gmach Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku czy wieżę CN w Toronto, zbudowaną w naszych czasach. Piękno w architekturze podąża po prostu za liczbami Fibonacciego. Dotyczy to także piękna w sztuce, sam Leonardo (da Vinci) stosuje proporcje Fibonacciego w swoich najsłynniejszych dziełach, takich jak Mona Lisa, Ostatnia Wieczerza, czy szkic Człowiek witruwiański. Również w muzyce odnajdujemy Fibonacciego i jego liczby, już na poziomie gamy nut, która z czasem przeszła z 5 do 8, aż do naszej nowoczesnej skali chromatycznej 13 nut (!). Wszechobecny ciąg Fibonacciego pojawia się także w samych kompozycjach muzycznych, w strukturze dzieł najsłynniejszych kompozytorów, kształtując muzykę Beethovena, Bacha, Bartóka (a to tylko nazwiska na „b”). W niezliczonych wspaniałych utworach muzycznych liczby Fibonacciego są podstawą harmonii, rytmu, a nawet metrum.
O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego nasza koncepcja piękna zależy od ciągu tych liczb? Nie istnieje jeszcze ostateczna odpowiedź, ale mamy mocną hipotezę. Jeśli otaczająca nas przyroda kieruje się prawami ciągu Fibonacciego, a my jesteśmy przecież częścią natury, to nie ma co się dziwić, że lubimy wszystko, co ma związek z jego cudownymi liczbami. Innymi słowy, jeśli jesteśmy stworzeni z liczb Fibonacciego, to najlepsze ludzkie dzieła, nasza sztuka i nasze piękno opierają się właśnie na nich. Piękno natury i piękno człowieka są tylko pozornie czymś innym, gdyż jeśli przyjrzeć się bliżej, łączą się poprzez tę sekwencję ukazaną przez Fibonacciego na hodowli królików.
Syn średniowiecznych kupców, Leonardo Fibonacci, swoimi liczbami chciał zmienić świat i być może naprawdę mu się to udało.
***
Massimo Marchiori jest profesorem na Uniwersytecie w Padwie (Włochy) i Dyrektorem technicznym European Institute for Science, Media and Democracy (Belgia). Pracował w Narodowym Centrum Badań Holenderskich (CWI), a także w MIT (USA), gdzie przyczynił się do rozwoju licznych światowych standardów dotyczących funkcjonowania sieci. Twórca Hypersearch (prekursor wyszukiwarki Google) i Negapedii (negatywna wersja Wikipedii), zwycięzca licznych nagród, między innymi IBM research award, Lifetime Membership Award od Oxford Society, Microsoft Data Science Award czy MIT TR35 award, nagrody przyznawanej najlepszym innowatorom na świecie.
Niemałą winą obarczam, sypiąc nazwiskami – Jarka Mikołajewskiego – z którym wywiad przeczytałam w 87. wydaniu Gazzetta Italia. Jego lektura tylko potwierdziła najgorsze. Musiałam jechać na Sycylię.
Kupiłam papierową wersję Gazzetty, potem bilety, potem książkę „Czerwony śnieg na Etnie”, chociaż wewnętrzna potrzeba, by jechać wybrzmiewała we mnie dużo wcześniej. Wymyśliłam sobie, że w moim życiorysie brakuje epizodu z mieszkaniem na wyspie. A ze wszystkich wysp świata, najbliżej było mi właśnie tam.
Po przeczytaniu wspomnianego artykułu pobiegłam do księgarni, gdzie uderzyła mnie fala gorąca, tego z rodzaju śródziemnomorskich. Autorzy na odwrocie okładki pisali mniej więcej tak (albo tak to zapamiętałam): pierwszy raz pojechaliśmy na wyspę, bo razem widzi się lepiej. Drugi raz pojechaliśmy, żeby się ostatecznie przekonać, czy to co żeśmy widzieli zachwyci nas po raz kolejny. Czułam, że pierwszy raz podróżowałam po Sycylii w ramach tej lektury. Za drugim razem poruszyłam też ciało i wybrałam się ostatecznie sprawdzić, czy to co przeczytałam ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Pojechałam z przyjaciółką. Byłyśmy w samym środku Quattro Canti, na skrzyżowaniu czterech kierunków świata, kiedy mimochodem rzuciłam pytanie „bardziej podoba ci się tu, czy na północy?”, na co ona, z niewinnymi sarnimi oczami odparła „Ale Kociel, to jest mój pierwszy raz we Włoszech”. Przystanęłam. Na chwilę zamarł gwar. Przepraszam, że ci to zrobiłam, powiedziałam. Przepraszam cię Sycylio, za to co mówię. Ale dalej w to wierzę – nie jesteś najlepsza na start.
To kwestia perspektywy. Dla mnie się ciebie nie zwiedza, tylko odkrywa. A raczej to ty życzliwie pozwalasz nam siebie poznawać, choć nie w pośpiechu, zawsze z podkreśleniem lokalnych granic i różnic. Obydwie wiemy, że jesteś wyjątkowa i trochę inna od reszty. Dlatego współczułam przyjaciółce, że nie miała szansy poznać tej reszty.
Paragonować, „prosto z greckiego: mierzyć się z kimś”. Ona porównywała to co zna, z tym co widzi. Tak, w Palermo biedę widzi się inaczej niż w Polsce. Ma ciemną skórę, zmarszczki, nie śpi i ma wybite zęby, uśmiech na twarzy i obite kolana. Nie szokowała mnie włoska bieda, nie była dla mnie czymś nowym, w końcu przez okres mieszkania na Półwyspie trochę się jej poprzyglądałam. Była moją mikro-rzeczywistością, czymś co pochodziło z domu, chociaż w Palermo zdecydowanie nie czułam się jak u siebie. Nie mówiłam w ich języku. Sycylijska mowa do dziś melodyjnie brzmi w moich uszach, ale niestety pozostaje jedynie tym: melodią i barierą pomiędzy nimi, a mną i moim włoskim.
Trzymając w pamięci tę dyskusję, zawędrowałyśmy do dzielnicy Ballarò. Minęłyśmy lokalny targ, sprzedawców ośmiornic i świeżo wyciskanych soków, kolejne uliczne dzieła mniejszej i większej sławy, aż w końcu dotarłyśmy za kulisy, czyli tam, gdzie mieszka etniczna społeczność Palermo. Wiecie, jakoś głupio było mi wyciągać tam telefon. Nie chodzi bynajmniej o strach przed kradzieżą, raczej o moje poczucie pogwałcenia intymności tych ludzi, wyciągając flesz i fotografując ich domostwa. Zatopiona w tych rozważaniach nie zauważyłam turysty, który bez pardonu niósł przed sobą kilkukilogramową lustrzankę, machając nią na lewo i prawo.
Miałam to szczęście spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi, dwoma rodowitymi palermitankami. Obiecałam sobie wcześniej zapytać je o Ballarò. Z niesamowitą wdzięcznością wracam do tego momentu, kiedy z ich ust posypały się słowa. Słowa szczere, przepełnione pasją, bólem i goryczą dla Palermo, które trzeba tłumaczyć trochę w oderwaniu od wszystkiego. Zebrałam całą swoją dotychczasową wiedzę i starałam się nadążać za ich opowieściami. Wiesz co oznacza tytuł filmu, który właśnie wspomniałaś? Mafia zabija tylko latem, to co rodzice powtarzali dzieciom, żeby się nie martwiły, to jeszcze nie czas, jeszcze nie posypią się trupy.
W ciągu kilku danych nam dni urlopu poznałyśmy ułamek zachodniej części wyspy. Przemieszczając się pomiędzy jednym miastem a drugim, patrzyłam na tą spaloną słońcem ziemię, z ciągnącymi się blokowiskami i kaktusami, i myślałam „co tutaj jest”. Wydawało mi się, że wiem, dlaczego się stamtąd ucieka. Później poczułam dopiero na własnej skórze fenomen powrotu (i nie ma z tym nic wspólnego wymownie patrząca z parapetu głowa Maura!). Głos Matki Ziemi, zapachy, intensywność i kolory, które nie dają o sobie zapomnieć. Trzeba patrzeć na Sycylię szeroko otwartymi oczami, w przeciwnym razie pozostanie na zawsze „i długo długo nic”.
W poprzednim artykule mówiliśmy o różnicach w postrzeganiu kolorów w języku polskim i włoskim. Zobaczyliśmy, że pomimo, że należymy do tej samej kultury europejskiej, gdzie kolory mają mniej więcej to samo znaczenie, na przykład czarny wiąże się ze smutnymi rzeczami tak jak żałoba lub z elegancją, a biały jest kolorem niewinności, czyli kolorem sukni panny młodej, to jednak istnieją skojarzenia, które nas zaskakują i różne punkty widzenia. Kontynuujmy więc naszą podróż w świat kolorów po włosku tym razem poprzez listę przydatnych wyrażeń, używanych w języku włoskim. Niektóre są naprawdę ciekawe, jeśli zainteresujemy się ich pochodzeniem, inne zaś są takie same lub bardzo podobne do języka polskiego.
UN GIALLO (żółty) – tradycyjnie książka (teraz również film), która opowiada historię kryminalną. Pochodzenie tego wyrażenia jest bardzo ciekawe i jest oczywiste dla starszych pokoleń, które nawet mogą pewnie znaleźć gialli we własnych biblioteczkach, ponieważ pierwszy cykl kryminałów wydanych przez Mondadori miał właśnie żółte okładki. I do dziś mówi się Leggo un giallo – Czytam kryminał lub Guardo un giallo. – Oglądam kryminał.
PRINCIPE AZZURRO (błękitny książe) dla określenia mężczyzny idealnego, takiego, za którego chcemy wyjść za mąż. Wielu zadało sobie pytanie, dlaczego właśnie kolor błękitny i jedna z teorii mówi, że ten kolor był przypisywany rodzinie Savoia. Prawdą jest też, że kolor błękitny jest kolorem wstążki oznaczającej nagrody wojskowe lub koszulek piłkarzy. Zauważmy też jeszcze jedną ciekawą rzecz: po polsku odróżniamy zasadniczo 3 odcienie: niebieski – blu, błękitny – celeste, granatowy – blu marino. A co w takim razie z kolorem azzurro, który dotąd nazywałam błękitnym? To trochę ciemniejszy kolor od polskiego błękitnego, poza tym jest jeszcze celeste! Bez dwóch zdań we włoskim są cztery odcienie niebieskiego, a w polskim trzy.
PASSARE LA NOTTE IN BIANCO (spędzić noc na biało) – znaczy nie spać w nocy, pójść spać późno. Powiedzenie związane z tradycją średniowieczną, z rytuałem pasowania na rycerza. Poprzedzającą noc przyszły rycerz musiał spędzić na modlitwie ubrany w białe okrycie, a więc spędzał noc na biało.
DIRNE DI TUTTI I COLORI (powiedzieć we wszystkich kolorach) – we wszystkich kolorach oznacza każdego rodzaju. „Powiedzieć we wszystkich kolorach” to mówić otwarcie, bez zwracania uwagi na wrażliwość innych, powiedzieć wszystko to, co się myśli często też rzeczy mało przyjemne. Pierwszy ślad tego powiedzenia znajdujemy w „Narzeczeni” Alessandro Manzoni. Można też combinare di tutti i colori, czyli narobić kłopotów lub błędów. Mogłoby to odpowiadać polskiemu narozrabiać.
AVERE IL POLLICE VERDE (mieć zielony kciuk) – mówi się o kimś, kto ma wyjątkową rękę do kwiatów. Zdaje się, że to powiedzenie wywodzi się z faktu, że osoba zajmująca się kwiatami, żeby je przyciąć przytrzymuje je między kciukiem a palcem wskazującym, przez co może poplamić palce chlorofilem z rośliny.
Poza tym jest dużo wyrażeń podobnych lub identycznych jak w języku polskim. Na przykład:
ESSERE LA PECORA NERA – oznacza złą osobę, taką, która ma trudny charakter w rodzinie lub w grupie. Po polsku: czarna owca.
RICEVERE CARTA BIANCA – tu po polsku używa się tego samego wyrażenia, ale po francusku: carte blanche. Oznacza dostać wolną rękę do działania, robić tak, jak się chce.
AVERE IL SANGUE BLU – po polsku jest to prawie to samo, ponieważ mówi się mieć błękitną krew, czyli wracamy do punktu drugiego, gdzie omawiane były odcienie niebieskiego.
LAVORO IN NERO– podobnie po polsku, ale raczej z użyciem czasownika pracować na czarno.
***
Aleksandra Leoncewicz – lektorka języka włoskiego, tłumaczka, prowadzi własne studio językowe Pani Od Włoskiego.
Kiedy Konrad Mazowiecki poprosił w 1229 roku Zakon Krzyżacki o pomoc w uspokojeniu buntowniczych ludów nadbałtyckich na północno-wschodniej granicy Królestwa Polskiego nie zdawał sobie sprawy, że umożliwi w ten sposób Zakonowi stworzenie niezależnego państwa, które 200 lat później, w czasach największej ekspansji, obejmowało tereny od Gdańska po dzisiejszą Estonię.
Historia Zakonu jest niezwykle ciekawa; narodził się on, aby nieść pomoc medyczną pielgrzymom w Jeruzalem, a w rezultacie stał się państwem katolickim uznającym wyłącznie autorytet Papieża. Ciekawa jest również historia ziem nadbałtyckich, które obserwowały liczne nieporozumienia, zmienne sojusze i mityczne bitwy, jak ta pod Grunwaldem. Ta niesamowita kraina, naznaczona dziką naturą, średniowiecznymi zamkami, gniazdami bocianów, bunkrami z czasów II wojny światowej i antycznym szlakiem bursztynów, rozciąga się między Gdańskiem a Kaliningradem, między Morzem Bałtyckim, Zalewem Wiślanym, wśród rzek i tysięcy jezior. Warto pojechać w tamte strony, bo to podróż która zaspokoi nawet najbardziej wybredne oczekiwania; można tam żeglować po jeziorach lub udać się na spływ kajakowy, a włoski turysta może przede wszystkim odkryć niezwykłe krajobrazy. Podczas mojej podróży na swoją bazę wypadową wybrałem miasto znane z kanału, przez który w niedalekim od miasta punkcie transportuje się statki z jednego brzegu na drugi poprzez wyjątkowy system 5 pochylni skonstruowanych na trawie, co uważane jest za jedno z najznakomitszych hydro-rozwiązań na świecie! Jeden z cudów Polski! Na starym mieście, umiejscowionym tuż nad brzegiem Kanału, znajduje się Hotel Elbląg, w którym znajdziemy basen, strefę SPA i wyśmienitą restaurację – idealne miejsce, aby zregenerować się wieczorem po całym dniu zwiedzania. Polecane w tych okolicach miejsca to między innymi miasta znajdujące się nad brzegiem Zalewu Wiślanego. Ja zatrzymałem się w niedużym i uroczym miasteczku Kadyny, umiejscowionym między gęstym lasem a szeroką plażą, i we Fromborku, do 1945 roku zwanym Frauenburgiem, mieście, gdzie Mikołaj Kopernik spędził swoje ostatnie lata. W tym miasteczku, poza spacerem na molo wzdłuż małego portu, warto zwiedzić zamek, z którego wież można podziwiać niesamowity widok na Zalew Wiślany. W zamku jest również muzeum Kopernika.
Z Fromborka dobrze jest pojechać w kierunku Kętrzyna, żeby zwiedzić Wilczy Szaniec. Zanurzona w ciemnym i wilgotnym lesie kwatera wojskowa to zbiór spartańskich bunkrów, w których Hitler przebywał od 24 czerwca 1941, tuż po operacji Barbarossa, czyli ataku na ówczesny Związek Radziecki, aż do 20 listopada 1944, kiedy Armia Czerwona dotarła 15 km od Kętrzyna zmuszając Hitlera do powrotu do Berlina; wcześniej wydał jednak rozkaz wysadzenia większości bunkrów kwatery. Z kwatery Hitlera, zdolnej do pomieszczenia milionów żołnierzy, z doprowadzoną linią kolejową i wyposażonej w dwa lotniska, pozostały jedynie bunkry, w większości spustoszone od wybuchu min. Ten poruszający i przerażający widok przenosi nas w czasy wojennych niepokojów. Obecny stan tego miejsca połączony z opisem życia w surowych warunkach bazy wojskowej, ułatwia wyobrażenie sobie ponurej atmosfery codzienności zamkniętej pomiędzy bunkrami, z których każdy miał 6 metrów grubości i pokryty był roślinnością. Gierłoż w gminie Kętrzyn, gdzie znajduje się Wilczy Szaniec, został wybrany ze względu na swoje położenie między dawnymi Prusami Wschodnimi a Rosją oraz z uwagi na gęsty las otoczony jeziorami i bagnami. To właśnie tutaj, 20 lipca 1944 o 12:42, miał miejsce nieudany zamach na Hitlera, w dniu wizyty Benito Mussoliniego. Na drodze między Fromborkiem a Kętrzynem znajduje się małe miasteczko Braniewo, gdzie znajdziemy cmentarz, na którym w 750. grupowych mogiłach pochowanych zostało ponad 20 tys. żołnierzy Armii Czerwonej. Jadąc bocznymi, krętymi drogami poprzez pagórkowate krajobrazy, goszczące gdzieniegdzie pasące się konie, krowy i byki, oddalamy się od Gierłoża i zanurzamy w prawdziwą duszę Warmii i Mazur, której granice kończą się kilka kilometrów od niezwykłej fortecy w Malborku, dawniej Marienburga, znajdującej się już w województwie Pomorskim. To największy zamek gotycki w Europie; jego konstrukcja rozpoczęła się w 1270 roku i przez wieki była centrum dowodzenia rycerzy zakonu krzyżackiego, aż do przejścia w 1466 roku pod panowanie króla Polski. Zamek i muzeum zasługują na dokładne zwiedzanie, na które potrzeba przynajmniej 3 godzin. Jeśli z Malborka zdecydujecie się wyruszyć w kierunku pięknego Gdańska, nie zapomnijcie zatrzymać się po drodze w jakimś innym miasteczku nad Morzem Bałtyckim. Ja przez przypadek znalazłem się w Jantarze, nadmorskiej wiosce, której plaża, targana w tym dniu silnym wiatrem, z kolorowymi łodziami rybackimi zaciągniętymi na piasek, stała się idealnym plenerem fotograficznym.
Na okładce nowego numeru Gazzetta Italia zdjęcie Palazzo dell’Arengario w Mediolanie, które zapowiada artykuł poświęcony architekturze władzy we Włoszech i w Polsce. Podobieństwa między tymi dwoma krajami zgłębimy także w innych artykułach: opowiemy Wam o polskim i włoskim mistrzu sportów zimowych – o Adamie Małyszu i Alberto Tomba. Zestawimy ze sobą także dwa wspaniałe festiwale muzyczne – ten w San Remo i ten w Opolu. Jak zwykle opowiemy też o kinie: w nowym numerze znajdziecie wywiad z wielkim reżyserem Krzysztofem Zanussim, a także długo oczekiwany trzeci odcinek serii artykułów o Polakach na Festiwalu w Wenecji.
W 91. numerze Gazzetta piszemy też o podróżach – zabierzemy was do Tursi, małej miejscowości w regionie Basilicata, o modzie (inspirowanej festiwalem UrBBan Fusion w Bielsko-Białej), o sztuce, a konkretnie o architekturze Złotej Kamienicy w Gdańsku i o literaturze – w nowym numerze czeka na Was recenzja nowej książki Stefano Redaellego. Szczególnie zachęcamy do lektury artykułu o kobiecych przedstawieniach Włoch na przestrzeni wieków, które przybierały formę matki, dziewczynki czy wojowniczki. Oczywiście nie zabraknie naszych stałych rubryk: w rubryce “Wiem, co mówię” poświęconej etymologii znajdziecie ciekawostki dotyczące słów związanych z Karnawałem.
Olejek z płatków róż ~ RÓŻA DAMASCEŃSKA ~ Rosa damascena
Istnieje wiele gatunków róż, tak jak wiele rodzajów miłości, ale jest jedna, którą człowiek sobie upodobał już w starożytności. Opisy stosowania preparatów leczniczych i pielęgnacyjnych stworzonych z kwiatów odmiany Rosa damascena znajdziemy już w dawnych księgach medycyny sumeryjskiej, egipskiej, chińskiej, indyjskiej, greckiej, rzymskiej czy średniowiecznej. Jednak to przede wszystkim słodko-kwaśny zapach róży zdobył serce ludzkości, otulając swym rozczulającym aromatem, który nie pozostawia obojętnym.
Starożytni Grecy znali przede wszystkim karminową odmianę tej wszechstronnej rośliny – a kolor jej kojarzyli z krwią, pasją i miłością, stąd grecka nazwa rodon, która oznacza „czerwony”. Safona nazwała ją Królową Kwiatów, a rzymska bogini miłości i piękna, Wenus, zwykle przedstawiana była wśród róż. Rzymianie często pokrywali płatkami róż podłogi, łaźnie czy stoły na przyjęciach… a nawet wplatali je w koła rydwanów! Stary rzymski zwyczaj zawieszania róży nad stołem jadalnym miał gwarantować, że rozmowy przy obiedzie pozostaną tajemnicą, a to za sprawą Kupidyna, syna Wenus, który podarował różę Bogowi Ciszy, aby ten nie zgłosił do Olimpu „miłosnych” igraszek swojej matki. Kleopatra sypiała na poduszkach wypchanych płatkami róż i przyjmowała swoich kochanków na dywanach usłanych różami. Hipokrates, patron lekarzy i ojciec medycyny, sprowadzał olejek różany wyłącznie z bułgarskiej Doliny Róż, wykorzystując go do leczenia licznych dolegliwości, głównie ginekologicznych. Do dzisiaj aromat róży jest niezmiennie stosowany jako afrodyzjak i eliksir młodości oraz piękna, jednak zarówno starożytna, jak i współczesna medycyna odkryła jeszcze szereg innych, bardzo cennych właściwości terapeutycznych olejku różanego.
RÓŻA RÓŻY NIERÓWNA
Wiele jest gatunków róży, z których produkuje się olejki eteryczne różane, np. francuska “rose de mai”, marokańska “centifolia”, chińska “rugosa” czy róża “krymska”. Róże dekoracyjne, sprzedawane w kwiaciarniach, najczęściej nie zawierają olejku eterycznego, niekiedy nawet nie pachnąc – spryskiwane są jedynie sztucznym zapachem “różanym”, co nie ma nic wspólnego z aromaterapią
Olejek eteryczny z R. damascena często zwany jest “rose attar” lub “rose otto”, co jest mylne, jako że attar oznacza substancję na bazie olejku sandałowego. Prawdziwy olejek z róży damasceńskiej destylowany jest tradycyjnie parą wodną płatków kwiatów z zastosowaniem metody kohobacji (podwójna destylacja hydrolatu powstałego w procesie destylacji). Obok neroli i jaśminowego, jest to najdroższy olejek eteryczny świata. Jest go bardzo niewiele w samych kwiatach, zbieranych ręcznie przez jedynie 20-40 dni w roku, a żeby uzyskać ½ kilograma olejku, potrzeba przynajmniej 1 tony płatków! W rezultacie godzina pracy zbieracza płatków pozwala uzyskać około 1 grama olejku!
Ze względu na wysoką cenę produkcji czystego olejku różanego, zapach róży wydobywa się też drogą ekstrakcji rozpuszczalnikami (organicznymi, jak alkohol lub toksycznymi, jak ftalan dwuetylu), otrzymując konkret lub absolut, czy też fałszując olejek przy pomocy składników syntetycznych lub tańszych zamienników o podobnej nucie (np. geranium różane). Czasem można nabrać się na etykietę, bowiem pod nazwą „olejek różany” sprzedawany jest też olejek z drzewa różanego – obecnie gatunek zagrożony, ze względu na jego szerokie wykorzystanie.
Dziś najbardziej ceni się czyste olejki różane z Bułgarii i Turcji, przy czym od starożytności najbardziej ceniono te bułgarskie, na co mają wpływ przede wszystkim doskonałe warunki atmosferyczne w Dolinie Róż. Najwięksi producenci prawdziwych olejków eterycznych, jak na przykład pionierska firma Young Living, posiadają swoje własne plantacje i destylarnie róż właśnie w tym miejscu, dzięki czemu mogą nadzorować cały proces produkcji każdej kropli tej niezwykłej esencji. W Polsce czyste olejki różane ze słonecznej Doliny Róż, jak i wszystkie inne olejki eteryczne i oleje bazowe z najlepszych źródeł, znajdziesz na stronie Olejkowego Sklepu.
WARTOŚĆ TERAPEUTYCZNA olejku różanego
Olejek eteryczny z róży damasceńskiej od zarania dziejów jest naturalnym antidotum na liczne dolegliwości. Obecnie istnieje szereg badań naukowych na to, że zapach tego kwiatu może wzniecić pożądanie, zwalczając oziębłość seksualną czy impotencję, ponieważ, jak wykazał rezonans magnetyczny – w obecności olejku różanego wzmaga się aktywność hipokampa (ośrodka w mózgu od kojarzenia, przetwarzania i zapamiętywania informacji, gdzie powstają emocje) oraz następuje stymulacja niektórych hormonów odpowiedzialnych za uczucie szczęścia, relaksu i błogości. Badania wykazały, że olejek z róży damasceńskiej stymuluje centralny układ nerwowy i powoduje, że sny są częstsze, klarowniejsze i trwają dłużej, przy czym są pogodne i zapewniają głęboką regenerację, w związku z czym zaleca się stosowanie olejku różanego przy bezsenności, depresji i koszmarach sennych. Co więcej, olejek ten zwiększa koncentrację, ułatwia zapamiętywanie i wykonywanie zadań. Zresztą już znany arabski uczony, medyk, alchemik i filozof Avicenna pisał, że „olejek różany potęguje możliwości umysłu i szybkość myśli”.
Olejek różany wykazuje ponadto silne właściwości przeciwdrobnoustrojowe (przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe) oraz przeciwstarzeniowe – co jest wykorzystywane w kosmetykach ze względu na działanie aseptyczne, łagodzące podrażnienia, stymulujące kolagen III, protektor UV, wzmacniające naczynia włosowate i głęboko nawilżające. Olejek ten ma także właściwości uspokajające i nasenne, dlatego jest stosowany w leczeniu depresji, stanów lękowych czy w celu łagodzenia stresu, napięć nerwowych oraz zmienności nastrojów towarzyszących menopauzie i PMS. Różę damasceńską stosuje się tradycyjnie w wielu miejscach na świecie jako lek na bóle brzucha i klatki piersiowej, wzmocnienie serca, zaburzenia menstruacyjne, problemy trawienne i zaparcia. Poza tym olejek różany działa przeciwzapalnie, przeciwcukrzycowo i antydepresyjnie, co zostało udowodnione naukowo – pierwsze skrzypce grają w tym wszystkim citronellol i geraniol – główne składniki fitochemiczne olejku z R. damascena. Badania naukowe wykazały również, że olejek ten zwalcza infekcję wirusem HIV w każdej fazie. Potwierdzono również skuteczność działania olejku z róży damasceńskiej na nowotwory: główny składnik, geraniol, powoduje apoptozę (samozniszczenie) komórek rakowych.
JAK STOSOWAĆ olejek różany?
DYFUZJA / INHALACJA: prosto z dłoni, buteleczki lub z dyfuzora ultradźwiękowego
MASAŻ (rozcieńczając z olejem roślinnym): całe ciało, stopy, spięte mięśnie – rozcieńcz 1:1 z olejem bazowym, np. arganowym
MIEJSCOWO: skronie, kark, nadgarstki, za uszami i tam, gdzie masz ochotę, rozcieńczając 1-2 krople w oleju bazowym, np. jojoba
KOSMETYK: kilka kropli olejku dodaj do naturalnego kremu, balsamu czy serum i wmasuj delikatnie w skórę, by nadać jej młody wygląd, wygładzić zmarszczki i głęboko nawilżyć.
Z kodem GAZZETTA otrzymujesz 10% rabatu w OlejkowySklep.pl, gdzie kupisz prawdziwe, naturalne olejki eteryczne z certyfikatem i prawdziwy olejek różany z Bułgarii.