Emiliano Caradonna
Z pewną regularnością na łamach „Gazzetta Italia” starałem się ostrzec naszych czytelników przed niebezpieczeństwem, że pewne działania prowadzone, z jednej strony przez Banki Centralne a z drugiej przez rządy, będą charakteryzować się krótkowzrocznością i moralnym ryzykiem a czasem nawet niewielką wrażliwością w stosunku do obywateli.
Dane ekonomiczne niestety potwierdzają moje przewidywania. W niektórych krajach wzrost gospodarczy praktycznie nie istnieje, a w innych jest efektem zewnętrznych finansowań i dotacji. Stopa zatrudnienia spada w większości państw europejskich. Giełda i rentowność obligacji zyskują na wartości przede wszystkim z racji wielkości zasobów finansowych oddanych do dyspozycji Banków Centralnych a nie ze względu na rzeczywistą, strukturalną i ekonomiczną poprawę sytuacji.
W tej raczej ponurej rzeczywistości zaczyna pojawiać się na horyzoncie widmo inflacji oraz ryzyko zmniejszenia siły nabywczej i tak już chudych portfeli.
W ostatnim czasie Bill Mott, jeden z najbardziej znanych zarządców brytyjskich funduszy, wskazał na łamach „The Telegraph” pięć powodów, dla których należy obawiać się inflacji i zacząć przyglądać się inwestycjom również z tej perspektywy.
(1) Poluzowanie polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych (Quantitative easing) jest już rozpoczęte w sposób potencjalnie nieograniczony oraz jest, otwarcie mówiąc, niemal jedynym źródłem pokrycia deficytu budżetu federalnego.
(2) Rezerwa Federalna wyraźnie powiedziała, że będzie utrzymywać stopy procentowe blisko zera aż do momentu, kiedy bezrobocie spadnie do 6,5%. Nawet jeśli jest to rozsądny cel, to stopy procentowe nie są odpowiednim narzędziem, aby go osiągnąć. Niezbędna jest polityka, która będzie działać w ramach zwiększania oferty zatrudnienia. Co stanie się jeśli ponad 6,5% amerykańskiej siły roboczej będzie w praktyce bez pracy z powodu braku przygotowania i wykształcenia? To stwarza perspektywę, w której stopy procentowe pozostaną przez zbyt długo na za niskim poziomie.
(3) Większa część najważniejszych walut znajduje się Bankach Centralnych, które starają się drukować pieniądze, aby m.in. ograniczyć relatywną wartość ich walut, podejmując próbę promowania eksportu. To podejście (po angielsku beggar-thy-neighbor) może być skuteczne dla jednego państwa, lecz jeśli wszyscy tak postępują, jest ono skazane na niepowodzenie, pomimo jednoczesnego zmniejszenia wartości papierowego pieniądza w stosunku do dóbr fizycznych i usług. Tym właśnie jest inflacja.
(4) Wydaje się, że Bank Centralny Wielkiej Brytanii postanowił zrezygnować z osiągnięcia zaplanowanego celu inflacyjnego poprzez strukturę dążącą do nominalnego numeru PKB. W efekcie tworzy się zasłona dymna, która zezwala na powolny wzrost inflacji na świecie.
(5) Zachodni konsumenci (oraz Banki Centralne) wyciągnęli ogromne korzyści z przeniesienia produkcji na rynki wschodzące a w szczególności do Chin. Zakup towarów wyprodukowanych niskim kosztem posłużył za hamulec dla inflacji zachodniej. Jednak korzyści płynące z tej strategii są już w większości wyczerpane. Rzeczą jeszcze ważniejszą jest to, że rynki wschodzące obserwują znaczący wzrost płac, który z kolei przełoży się na wzrost cen dla końcowych konsumentów.
Inflacja osłabia siłę nabywczą, a więc z trudnością zobaczymy wdrożenie podobnej polityki do tej z lat 70., kiedy to płace za pomocą różnych metod podążały za inflacją. W aktualnym kontekście słabej gospodarki i niepriorytetowego welfare inflacja zamienia się w deflację.
Powodem tej strategii jest to, że wydłużony okres nieustannej inflacji jest mniej bolesnym sposobem na zmniejszenie długu, istotnie należność spada na oszczędzających i smutno jest mówić, że zapłacą ostrożni za szaleństwa lekkomyślnych, o ile wcześniej ostrożni nie stracą cierpliwości.
Pozostaje mi jedynie patrzenie z pewną dozą sceptycyzmu na kolejny odcinek telewizyjnego quizu „Lascia o raddoppia”.