Misia Konopka: „We Włoszech ładuję baterie”

0
134

Artykuł został opublikowany w numerze 80 Gazzetty Italia (maj 2020)

Od 40 lat co roku jeździ do Włoch. Studiowała malarstwo, wzornictwo przemysłowe i tkaninę na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Maluje architekturę Wenecji, włoskie i polskie pejzaże, drzewa i ptaki; projektuje wnętrza, scenografię teatralną. Jej szczególną  pasją jest tworzenie mandali.

Od lat pomieszkujesz w Wenecji

Włochy są jak moja druga ojczyzna. Szczególnie Wenecja. Zachwyca mnie nieustająco. Za każdym razem przez pierwsze trzy dni chodzę po Wenecji i jestem jak za szklaną szybą. Muszę się szczypać, bo nie mogę uwierzyć w to, co widzę, mimo że od 40 lat jestem tam przynajmniej raz w roku. 

A co widzisz?

Widzę inne światło. Zachodzące słońce. Świt. Rzadko zdarza mi się wstawać bardzo wcześnie rano, ale w Wenecji przychodzi mi to naturalnie. Oglądam poranną mgłę i światło słoneczne,  odbijające się od powierzchni wody w kanałach. Zjawisko niewiarygodne, które trzeba samemu zobaczyć. Dla takiego cudu natury warto wstać wcześnie i to wiele razy!

We Włoszech „ładujesz baterie“?

Tak i dzięki temu, kiedy wracam do Polski, nie tylko mam energię do pracy, ale też mam w sobie  pamięć o tym, co było we Włoszech. Ten kraj szalenie dużo mi dał, bardzo mnie otworzył. Tam maluję, robię szkice, zdjęcia. Po powrocie do Polski dalej maluję, ale już w mojej pracowni. Pejzaże stamtąd i z Polski. Tu mieszkam, stąd wyrosłam. Tu żyję. Przeszkadza mi oczywiście, że nie mam tego światła, że jest szaro, za to doceniam urok tego, co jest w Polsce – na przykład listopad! 

Jednak wszechobecne we Włoszech harmonia i piękno tak mocno we mnie tkwią, że wpływa to również na moje polskie obrazy. Więc i dla mojej twórczości i dla higieny psychicznej muszę być we Włoszech przynajmniej raz w roku, by po prostu nasycić się tym pięknem. 

Co jest takie piękne?

Architekci włoscy potrafią jak nikt inny łączyć zabytki, starą architekturę, ze współczesną. Mają takie wyczucie, że potrafią tworzyć obiekty przeskalowane, a jednak osadzone w otoczeniu. Zrozumiałam to, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Fontana di Trevi w Rzymie: wielka fontanna na małym placu, z pozoru dysproporcja, której nie odbiera się jako zgrzyt, lecz jako fantastyczną kompozycję. 

W Twoich obrazach architektura jest ważna

Uwielbiam architekturę miasta! W domu wychowywałam się w pracowni urbanistycznej mojej mamy. Wysiadywałam pod deską kreślarską, przychodzili architekci, przygotowywali projekty na konkursy, rozmawiali… Mama nigdy nie  krytykowała ludzi, ale zawsze komentowała budynki: „popatrz na ten rytm okien …“ albo „ciekawy ten dach…“. 

Dlaczego nie zostałaś architektem? 

Od dziecka moim marzeniem było wzornictwo przemysłowe na Akademii Sztuk Pięknych. Już na etapie egzaminów na ASP w Warszawie najlepsze wyniki uzyskałam właśnie z malarstwa. Dzięki fantastycznemu profesorowi, Łukaszowi Korolkiewiczowi, po trzech latach z wzornictwa przeszłam na wydział malarstwa, mimo że straciłam rok. 

Ile czasu malujesz jeden obraz 

Od miesiąca do pół roku. Często słyszę, że malarz nie chodzi do tak zwanej pracy, tylko śpi do południa, potem coś chlapnie na płótno i obraz gotowy. 

Ja, żeby tworzyć, żeby wejść w sesję malowania, muszę mieć przed sobą przynajmniej 6 wolnych godzin. Wyłączam telefon, zapominam o tym, że jestem głodna, że mój pies musi wyjść na spacer. To jest jak wejście w inny świat, cały seans, bardzo wyczerpujący energetycznie. 

Twój warsztat twórczy? 

Używam najlepszych materiałów, włoskich akryli Maimeri. Przywożę z Włoch genialne pigmenty do farb olejnych. Przeszłam przez wszystkie techniki malarskie: mniejsze formy ilustracyjne i czarno biale kompozycje robione tuszem, akwarele, akryl, połączenie akrylu z olejem. Do dużych formatów używam farb olejnych. Malowałam na płótnie, ale teraz najchętniej maluję na grubym kartonie, jak wielu malarzy wcześniej, Boznańska, Stanisławski, Witkacy. Kupowania gotowych półócien nie uznaję, bo to jest plastik, który się marszczy. Uważam, że jeżeli już malujemy na płótnie, to do czegoś nas to zobowiązuje, więc przez lata sama naciągałam płótno na blejtram i przygotowywałam żelatynowy grunt . Ogromna robota, do tego obrazy na płótnie z biegiem czasu potrafią sie niszczyć, pęka farba, a oleje na kartonie są nie do zdarcia.

Twoja twórczość jest posegmentowana

Linie „Wenecja“, „Pejzaże toskańskie“ i „Martwa natura“ to motywy włoskie. W moich obrazach pojawiają się cytrusy, gałązki oliwne, butelki z oliwą i z winem. „Pejzaże polskie“ to temat ojczysty. A „Mandale“ – bardzo osobisty.

Dużo ptaków i drzew jest w Twoich obrazach

To moje wspomnienia z dzieciństwa, podobno jako dziecko rysowałam tylko drzewa. Kiedy się urodziłam, mama posadziła 5 brzózek w ogrodzie koło naszego domu na warszawskim Mokotowie. Rosły wraz ze mną, a ja przez okno mojego pokoju uwielbiałam obserwować te drzewa i odwiedząjące je ptaki. I dziś jest we mnie jakiś przymus malowania drzew. Maluję i same drzewa i pejzaże z drzewami. Drzewo się pojawia nawet w obrazie z architekturą Wenecji, miasta gdzie nie ma za dużo drzew. Przeczytałam, że według Junga szkicowanie drzew to symbol poszukiwania sensu życia.  A ptaki? Maluję je, bo mnie fascynują jako stworzenia. Są niesamowite. Uwielbiam podglądać je z bliska. 

Gotujesz po włosku?

Jeszcze jak! Nauczyłam się tego, gdy byłam w szkole podstawowej. Od Włocha, Paolo, który mieszkał u nas w domu, będąc w Polsce na stypendium. Gotował nam, ponieważ we Włoszech jest to męskie zajęcie. Paolo robił potworny bałagan, ale gotował fantastycznie. W sklepach wtedy nic nie było, on z tego nic potrafił zrobić coś. I to coś fantastycznego, włoskiego. A ja się przyglądałam. Nigdy w życiu nie przygotowałam jeszcze nic z przepisu, bo uważam że gotowanie jest jak malowanie. Mam farby, paletę, płótno i z tego powstaje obraz; tak samo w kuchni mam jakieś składniki spożywcze i mogę je tak skomponować,  że powstanie danie. Te dwie rzeczy są gdzieś blisko. To jest kreacja. 

Co jeszcze lubisz we Włoszech?

Identyfikację Włochów z ich rodzinnym regionem. Mówią  z dumą: “Sono Calabrese“, „Sono Veneziano“. Włoskie gwiazdy, koncertujące w metropoliach całego świata, często mieszkają tam, skąd pochodzą, jak Andrea Bocelli w maleńkim miasteczku w Toskanii. To jest fantastyczne. W Polsce nie znam gwiazdy tego pokroju, która by pochodziła z Pionek i całe życie mieszkała w tych Pionkach. 

Często powtarzasz „kocham Włochy, Włochów“…

Za ich afirmację życia, za ich przyjazne usposobienie i cudowną kuchnię. Przez to mam tak jakby dwie ojczyzny, chociaż  wiem, że Polska i Włochy to dwa bieguny.

Dam przykład: w porze lunchu siedziałam sobie kiedyś w małej knajpce na Lido w Wenecji. Kilka niewielkich stolików w cieniu drzew. Wchodzą 3 robotnicy z pobliskiej budowy, w roboczych ubraniach zachlapanych farbą. Siadają, zamawiają krewetki i mule, wypijają po kieliszku zimnego białego wina i wracają na budowę. I to są Włochy!

Uważam, że Włosi rozumieją, że sztuka jest życiem, tak jak słońce jest życiem. I nie można tego oddzielić. Są narodem artystów, piszą wiersze, malują obrazy, emeryci chodzą na lekcje rysunku. Uwielbiają operę. Z panią, która sprząta weneckie mieszkanie mojego wuja, często omawiamy repertuar operowy. W Wenecji hydraulik, który u nas coś naprawiał, zobaczył mój obraz i natychmiast kupił ode mnie dwie prace. Właściciel straganu z warzywami informuje mnie przy okazji pakowania pietruszki, jakie są akurat ciekawe wystawy. To właśnie kocham. Czuję się tam szczęśliwa.