Miłość i kryzys związku w niepowtarzalnym stylu Ferzana Özpetka

0
181
Ferzan Özpetek, Kasia Smutniak - Biennale di Venezia, fot. Andrea Pattaro/Vision

“Sekret bogini Fortuny” to nowy film Ferzana Özpetka, reżysera o tureckich korzeniach od lat mieszkającego w Rzymie, który od lipca, dzięki dystrybucji Aurora Films, będzie można oglądać w polskich kinach. Film miał już swoją premierę na Festiwalu Wiosna Filmów, który w tym roku, ze względu na pandemię, odbył się w całości online. Niezwykle szczera i poruszająca historia przywodzi na myśl atmosferę wcześniejszych filmów reżysera jak choćby „On, ona i on” czy „Okna”. 

Film opowiada o kryzysie związku Arturo (Stefano Accorsi) i Alessandro (Edoardo  Leo), których stabilne życie wywraca się do góry nogami wraz z przyjazdem dwójki dzieci: Martiny (Sara Ciocca) i Sandro (Edoardo Brandi), pozostawionych parze pod opieką na kilka dni przez przyjaciółkę Alessandro – Annamarię (Jasmine Trinca).

„Sekret bogini Fortuny, to film pełen emocji, które zdają się prowadzić głównych bohaterów w ich wyborach, skąd pomysł na tę historię?

Jakieś dwa lata temu mój brat zachorował na raka i od razu było wiadomo, że jego stan jest ciężki. W takich momentach pojawiają ci się w głowie różne scenariusze. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie żona brata prosząc, abym obiecał, że zajmę się ich dwójką bliźniaków, jeśli jej również coś się stanie. Obiecałem jej to, ale zaraz po odłożeniu słuchawki zacząłem mieć wątpliwości. Zadałem sobie pytanie, jak dzieci czułyby się w domu ze mną i z moim partnerem Simone. Jesteśmy razem już od osiemnastu lat, mamy własne przyzwyczajenia, nasze mieszkanie jest zawsze pełne przyjaciół i panuje w nim zamieszanie. Dzieci wywróciłyby naszą codzienność do góry nogami. Nie byłem pewny, czy jestem gotowy na taką rewolucję. Z jednej strony pojawiło się dużo znaków zapytania, z drugiej jednak od razu pomyślałem, że to świetny temat na film. I tak, razem ze współscenarzystą Gannim Romolim, zabraliśmy się za pisanie scenariusza.

W momencie powstawania scenariusza znane były już wszystkie lokalizacje? Interesuje mnie zwłaszcza Sanktuarium Fortuny w Praeneste, które scala całą historię.

Scenariusz i miejsca akcji rodziły się jednocześnie. Simone jest z Palestriny, znajdującej się niedaleko Rzymu, gdzie mieści się Sanktuarium Fortuny w Praeneste. To wyjątkowe miejsce, poświęcone kultowi Bogini Fortuny, zawsze w jakiś sposób mnie fascynowało. Sanktuarium, wybudowane na przełomie II i I wieku p.n.e. było bardzo popularne w czasach antycznych, ponieważ można tam było konsultować się z wyrocznią, prosząc ją o przepowiedzenie przyszłości lub zadać jej pytanie w trapiącej nas kwestii. Wierny otrzymywał odpowiedź, wyciągając los na małej tabliczce wykonanej z drzewa oliwnego. Historia i filozofia tego miejsca bardzo mnie fascynowały i od razu pomyślałem, że „bogini Fortuna” to byłby świetny tytuł filmu.

Pozostałe miejsca, w których rozgrywa się akcja filmu również są bardzo sugestywne.

W „Sekrecie bogini fortuny” chciałem przywołać atmosferę z filmu „On, ona i on”, który rozgrywał się w dzielnicy, w której teraz mieszkam. Po sukcesie filmu to miejsce stało się niezwykle modne, powstało dużo eleganckich lokali i wielu aktorów kupiło tam mieszkania. Atmosfera bardzo się zmieniła i zniknęła magia, którą przedstawiłem w filmie. Powiedziałam więc mojej scenografce Giulii Busnengo, która pracowała również z Paolo Sorrentino, żeby znalazła mi dzielnicę, która przywoła atmosferę dawnego Rzymu. Znaleźliśmy wspaniałe mieszkanie w dzielnicy Nomentano przy ulicy Lega Lombarda 43. Stary budynek z wewnętrznym dziedzińcem i tarasami, które znajdują się jeden naprzeciw drugiego, kreując atmosferę wspólnoty. To było idealne miejsce. Giulia chciała jeszcze oglądać inne, ale ja byłem zdecydowany. Później włączyłem do opowieści inne miejsca, które znalazłem wokół, bar czy sklep hydrauliczny.

Zawsze trzymam się scenariusza, ale lubię też kierować się instynktem. Słynna scena tańca w strugach deszczu początkowo była rozpisana tylko na dwie osoby, Martinę i Minę, kobietę transseksualną. Tańczą we dwie i potem dołącza do nich Annamaria. Kiedy zaczyna padać, dziewczynka i Mina chowają się pod dachem, a Annamaria zostaje sama. Pomyślałem sobie, że to nienaturalne, aby pozostali powstrzymali się od dołączenia do niej i wspólnego tańca. Zmieniłem tę scenę instynktownie pomimo sprzeciwów moich współpracowników. Kręciliśmy tylko raz i scena wyszła idealnie. Towarzyszy jej piosenka podarowana mi przez moją przyjaciółkę Sezen Aksu. To bardzo ważny moment inspirowany sentencją Gandhiego: „podczas burzy nie bój się i nie myśl jak ją przetrwać, tylko naucz się tańczyć w strugach deszczu.” To jest filozofia charakteryzująca wszystkich bohaterów filmu.

Motywem muzycznym filmu jest utwór „Luna diamante” w wykonaniu Miny, skąd ten wybór?

Łączy mnie z Miną głęboka więź przyjaźni, zaufania i wzajemnego szacunku, oprócz oczywiście relacji zawodowej. Wysłałem jej gotowy scenariusz, jak tylko był gotowy i zaznaczyłem, że w filmie jest postać nazwana jej imieniem. Poprosiłem ją również o piosenkę z nowego albumu i dostałem nagranie „Luna diamante”, która w filmie jest tłem dla trudnej, ale jednocześnie pełnej miłości, relacji między dwoma głównymi bohaterami, Arturo i Alessandro. 

Są jacyś reżyserzy, którzy szczególnie cię inspirują?

Vittorio De Sica i Kieślowski to zdecydowanie moi faworyci. Cenię u nich zwłaszcza sposób pracy z aktorem. Są też filmy, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie, np. „Czarny narcyz” Michael’a Powella czy niektóre filmy Sorrentino i Mario Martone. Poza tym, ogromnie cenię Pawła Pawlikowskiego. Miałem okazję spotkać się z nim na jednym z festiwali i od tamtej pory cenię go nie tylko jako reżysera, ale również jako osobę. „Zimna wojna” to moim zdaniem niesamowity film.

Jak powstał pomysł pracy z Kasią Smutniak przy nagraniu dla Biennale sztuki w Wenecji?

Kiedy zadzwoniła do mnie kuratorka Pawilonu weneckiego, przygotowywałem właśnie operę „Madama Butterfly” w Teatrze San Carlo w Neapolu i nie miałem czasu, żeby zajmować się czymkolwiek innym. Kuratorka wytłumaczyła mi, że szukają reżysera o międzynarodowej sławie, który nagrałby krótki film opowiadający o własnym wyobrażeniu Wenecji. Powiedziałem jej wówczas, że jedyna rzecz, która przychodzi mi do głowy, to twarz dziewczyny zanurzonej w wodzie na tle zmieniających się widoków Wenecji. Pomysł się spodobał, bo świetnie łączył się z ogólną koncepcją pawilonu weneckiego, który miał być cały zanurzony w wodzie. Pomyślałem wówczas, że to przeznaczenie i przyjąłem tę propozycję. Od razu pomyślałem o mojej serdecznej przyjaciółce Kasi Smutniak, która z entuzjazmem przyjęła zaproszenie do projektu. Kręciliśmy wszystko bez pomocy komputera i efektów specjalnych i już podczas pracy zorientowaliśmy się, że wychodzi z tego bardzo mocny przekaz. „Venetika” odniosła duży sukces, a teraz będzie pokazywana między innymi w Paryżu, Tokyo, Mediolanie, Nowym Yorku i innych miastach, gdzie odbędzie się projekcja i mini wystawa siedmiu kadrów z nagrania. 

Najbliższe plany?

Piszę właśnie duży projekt dla Disneya, osiem odcinków serialu „On, ona i on”, ale zrobionych zupełnie inaczej niż film. Poza tym piszę sitcom na temat koronawirusa, powstaje też nowy projekt filmu na ten sam temat, opisujący bardziej to, co działo się wokół epidemii. Moim zdaniem nie można teraz mówić o niczym innym, nie można opowiadać o życiu bez tej choroby. Nie wiem, czy widzowie, którzy pójdą do kina po tym wszystkim, będą chcieli obejrzeć „normalny” film.