Michał Sterzyński i jego sztuka fotografii

0
167

Michał Sterzyński, operator filmowy, absolwent ASP w Poznaniu i Global Cinematography Institute w Los Angeles. Jego krótkometrażowy film dyplomowy „Decay” (2014) zdobył szereg nagród, m.in. American Movie Award i Los Angeles Movie Award w kategorii najlepsze zdjęcia. W rozmowie z Gazzetta Italia Michał opowiada o swoich doświadczeniach na planie filmowym w Europie i w Stanach, a także o pracy przy włosko-polskiej produkcji „Pod tym samym niebem” Mauro Manciniego, z Alessandro Gassmannem w roli głównej.

Film miał swoją premierę na zeszłorocznym MFF w Wenecji, a 16 listopada otworzył Warszawski Festiwal Filmów o Tematyce Żydowskiej. Za zdjęcia do filmu „Pod tym samym niebem” Sterzyński otrzymał Wyróżnienie Gazzetta Italia tuż po premierze filmu na festiwalu w Wenecji.

Michał Sterzyński / fot. Massimo Tommasini

Od początku byłeś zdecydowany na zawód operatora, ale wybrałeś dość oryginalną ścieżkę kariery?

Zaczynałem ASP w Poznaniu na kierunkach Fotografia i Intermedia, ale szybko przeszedłem na indywidualny tok nauczania, bo byłem zdecydowany, żeby robić filmy. Potem trafiłem na studia do Stanów, do szkoły dla operatorów, ściśle nastawionej na naukę techniki. Tam zdobyłem wiedzę typową dla kina hollywoodzkiego od zawodowych operatorów. Do tego zawodu prowadzi dość kręta droga. Wszyscy teraz marzą o tym, żeby robić filmy i ciężko się przebić, zwłaszcza do filmu fabularnego, ale ja byłem uparty w dążeniu do celu.

Czym różni się praca operatora w Stanach i w Europie?

Amerykańska szkoła jest bardzo przemysłowa i ma swoje zasady operatorskie, szkoli fachowców pod wielkobudżetowe produkcje, bardzo dużo uwagi przywiązywane jest też do samego procesu tworzenia filmu i do miejsca, jakie w tym procesie zajmuje operator. Poza tym kino amerykańskie, nawet to niezależne, jest bardzo komercyjne, istnieje tendencja do szufladkowania operatorów. Kiedyś odpadłem z filmu na etapie preprodukcji, bo zarzucono mi, że mam na koncie tylko thrillerowe filmy, a potrzebowali operatora do komedii. Dla mnie oczywiście to nie był problem, ale tam jest bardzo restrykcyjne podejście, jeśli w portfolio nie masz komedii, to nie potrafisz jej nakręcić. Nie bierze się pod uwagę, że można dostosować warsztat do filmu. Europa jest zdecydowanie bardziej artystyczna i rządzi się innymi kategoriami. Dobór operatora zależy od estetyki jego zdjęć, od atmosfery, jaką potrafi stworzyć dzięki swojej pracy, od emocji jakie wywołują tworzone przez niego obrazy.

Michał Sterzyński, Alessandro Gassman / fot. Massimo Tommasini

A włoski styl pracy czymś cię zaskoczył?

W Włoszech pracowałem wcześniej jedynie przy reklamach, „Pod tym samym niebem” było moim pierwszym doświadczeniem operatorskim przy filmie fabularnym. Mieliśmy bardzo dużo szczęścia, bo praca nad filmem przebiegła bez żadnych komplikacji, nigdy nie mieliśmy spóźnienia większego niż 15 minut. Nie wiedziałem czego oczekiwać, jak przebiega praca przy tego typu produkcjach. Okazało się, że Włosi byli zawsze doskonale przygotowani i zorganizowani. To miłe i pozytywne zaskoczenie. Miałem idealny komfort pracy, mogłem skupić się wyłącznie na kręceniu.

Razem z bratem Maciejem Sterzyńskim prowadzicie firmę producencką Stern Pictures, która współpracowała przy produkcji tego filmu, jak trafi liście do włoskiego projektu?

Do produkcji „Non odiare” trafiliśmy dzięki Alessandro Leone i jego firmie Agresywna Banda, która jest współproducentem. Później poznaliśmy resztę ekipy i reżysera Muro Manciniego. Prowadziliśmy wspólne prace nad projektem począwszy od fazy preprodukcyjnej. Przygotowań było sporo, bo lokacje były bardzo surowe, większość zostało stworzonych od podstaw na potrzeby filmu.

Nakręciliście film o antysemityzmie w mieście symbolicznie związanym z tym tematem?

Zgadza się, wszystkie sceny kręciliśmy w Trieście, gdzie Mussolini we wrześniu 1938 roku ogłosił tzw. leggi razziali (pl: prawa rasowe), wybór z pewnością nie był przypadkowy. Poza tym bardzo istotne jest to, że film ma bardzo uniwersalny przekaz, bo tak naprawdę nie do końca wiadomo, co to za miasto. Ta historia mogła się wydarzyć wszędzie i w tym również tkwi jej siła. Założeniem reżysera i produkcji nie było łączenie problemu poruszanego w filmie z jakimś konkretnym miastem we Włoszech. Dzięki temu historia jest osadzona we Włoszech, ale to nie jest typowo włoski film. Nie jest przegadany, ale jednocześnie dużo się dzieje. Udało nam się osiągnąć swego rodzaju równowagę między słowem a obrazem.

Na czym, twoim zdaniem, polega sukces polskich operatorów?

Polscy operatorzy to marka światowa, która jest synonimem profesjonalizmu. Wyróżnia ich przede wszystkim zaplecze artystyczno-kulturowe, które dostaje się w polskich szkołach filmowych czy artystycznych. My uczymy się o wiele więcej niż operator w Stanach, czy gdziekolwiek indziej na świecie. Często potrafi my na szybko naszkicować jakąś scenę, mamy niesamowitą wrażliwość wizualną, a to bardzo pomaga. Za oceanem możemy doszlifować technikę, ale nie zdobędziemy tej wiedzy bazowej, która jest również niezbędna
w pracy z obrazem.