„Żeby nie było śladów” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego miał swoją premierę podczas 78. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmów w Wenecji, gdzie został entuzjastycznie przyjęty przez międzynarodową publiczność. W Polsce, podczas zakończonego 25 września Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, film zdobył Srebrne lwy oraz nagrodę za najlepszą scenografię.
12 maja 1983 roku, na Starym Mieście w Warszawie, patrol milicji zatrzymał Grzegorza Przemyka, który tego dnia świętował wraz z kolegami sukces na egzaminie maturalnym. Zdaniem funkcjonariuszy chłopak był zbyt zuchwały i należała mu się nauczka, dlatego zabrano go na komisariat i zadano serię ciosów w brzuch tak, żeby nie zostawić śladów. Śladów nie było, ale liczne obrażenia wewnętrzne okazały się śmiertelne. Zdarzenie wstrząsnęło opinią publiczną w Polsce i zagranicą.
Scenariusz filmu opiera się na faktach, a inspiracją do jego napisania był reportaż Cezarego Łazarewicza pod tym samym tytułem, co cię zainspirowało w tej historii?
Jan P. Matuszyński: Po moim pierwszym filmie, „Ostatnia rodzina”, szukałem nowej historii, którą mógłbym opowiedzieć na ekranie. Kiedy dostałem od mojego producenta reportaż Łazarewicza od razu wiedziałem, że chciałbym sfilmować tę historię.
Jakie elementy były dla Ciebie najistotniejsze?
W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, co to znaczy opowiedzieć całą prawdę. Co to znaczy, że ktoś widział wszystko. Pomyślałem, że opowiedzenie wydarzeń z perspektywy naocznego świadka będzie intersujące. To był ktoś, kto widział dużo, ale nie wszystko i to właśnie pozostawia pewną dozę tajemnicy. Oglądając cały film zaczynamy się zastanawiać, czy wersja głównego bohatera jest tą prawdziwą, czy może jakieś szczegóły zostały pominięte. Kto tak naprawdę zadał śmiertelny cios? I tak naprawdę nie ma odpowiedzi na to pytanie, natomiast główny bohater, Jurek Popiel, wydaje się być najbliżej możliwości znalezienia odpowiedzi. W pewnym momencie pomyślałem też, że to nie jest film o ludziach zaangażowanych w tę historię, tylko właśnie o samej sprawie i o tym, jakie miała znaczenie wtedy i dzisiaj.
Urodziłeś się rok po wydarzeniach, które opisujesz w swoim filmie, w jaki sposób udało ci się tak dobrze oddać atmosferę i aspekt wizualny lat osiemdziesiątych w Polsce?
Pamiętam, że często pytałem rodziców, jak wyglądało wtedy życie. W trakcie pracy nad filmem te dyskusje weszły na zupełnie inny poziom, zacząłem zadawać sobie zupełnie inne pytania, bo musiałem sam sobie zdać sprawę, jakie znaczenie ma dla mnie ten okres w historii i co z tego chciałbym wykorzystać w filmie. Odtworzenie świata z lat osiemdziesiątych, choć wydaje się, że to nie jest jakaś odległa przeszłość, wymagało od nas wiele wysiłku. Dużo scen kręciliśmy we wnętrzach, ale kluczowe było dla mnie pokazanie Warszawy z tamtych czasów, ponieważ Jurek Popiel i matka Grzegorza, Barbara Sadowska, mieszkali w samym centrum Warszawy. Wspólnie z operatorem Kacprem Fertaczem i całą ekipą długo pracowaliśmy nad tym, żeby znaleźć charakterystyczne elementy, które pomogą w opowiadaniu tej historii nie robiąc jednocześnie z miasta karykaturalnej widokówki. Pracowałem dużo w fazie preprodukcyjnej, długo rozmawialiśmy z Kacprem i z Pawłem Jarzębskim, autorem scenografii, na temat tego, jak wizualnie ma wyglądać film i jakie możemy osiągnąć efekty. Każdy szczegół na ekranie jest niezwykle istotny, dlatego chciałem, aby wszystko było przemyślane.
Twój film jest mozaiką rodzajów: są tam elementy dramatu politycznego, thrillera i dramatu sądowego. Jak poradziłeś sobie z połączeniem tak różnych kodów gatunkowych?
Od początku wydawało mi się, że opresja jest tematem wszechobecnym na każdym poziomie i zacząłem się zastanawiać, co mi się w kinie najbardziej z nią kojarzy. Zdecydowanie najistotniejszą inspiracją było kino hollywoodzkie z lat 70. np. „Rozmowa” Coppoli, poza tym filmy Polańskiego, a w pewnym sensie również „Powiększenie” Antonioniego. To były filmy, które były dla mnie jakimś punktem zaczepienia. Gatunkowo w filmie są elementy thrillera, filmu szpiegowskiego i kryminału. Finalny efekt faktycznie jest mozaiką i to właśnie wielowątkowość i wielogatunkowość są siłą tego filmu. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach kino jest ciekawe i dobre, jeżeli składa się z wielu elementów i każdy widz może w nim znaleźć coś dla siebie.
To interesujące, że pokazujesz w Wenecji film o młodym chłopaku, który zginął w czasach komunizmu w Polsce w momencie, kiedy w Stanach Zjednoczonych doszło niedawno do podobnej bezsensownej śmierci George’a Floyda. To swego rodzaju echo historii, którą opowiadasz.
Naliczyłem chyba siedem podobnych spraw podczas czterech lat produkcji tego filmu. W ciągu tego czasu każdy z nas słyszał o podobnej historii, która wydarzyła się bliżej lub dalej, zabójstwo Floyda jest tą najbardziej znaną. W pewnym momencie myślałem, że robię przełomowy film, teraz już nie jestem tego taki pewien. To ogromny zaszczyt pokazywać film w konkursie głównym na Festiwalu w Wenecji. Nie obawiam się, że włoska publiczność go nie zrozumie. Myślę, że spokojnie kluczem i punktem zaczepienia mogą być drobne szczegóły, które nawiązują, tak jak powiedzieliśmy, do wielu innych podobnych zdarzeń na świecie. Gdyby nikt tego filmu nie zrozumiał, to oznaczałoby, że takie historie już się nie dzieją, a jest wręcz przeciwnie. Może ten film powstał właśnie ze strachu, że to wciąż jest aktualna historia.
W filmie poruszasz uniwersalne tematy takie jak wolność prasy czy niezależność sądów. Dlaczego tak ważne jest, żeby o tym dzisiaj mówić?
Jednym z kluczowych dla mnie momentów w filmie jest chwila, kiedy Grzegorz odmawia pokazania dokumentów. To co prawda niekoniecznie związane jest z wolnością słowa, ale na pewno dotyczy praw obywatelskich. Pracując nad filmem, aż tak bardzo o tym nie myślałem, ale teraz wydaje mi się, że to jeden z istotniejszych i ponadczasowych elementów, o którym chcę teraz pamiętać, bo wydaje mi się ważny. I oczywiście jest to bezpośrednio powiązane z wolnością słowa, którą bardzo cenię. Wierzę również w wolność widza, dlatego robiąc filmy staram się nie narzucać jakiejś jednej interpretacji. To widz ma myśleć o filmie i zadawać sobie pytania. Seans filmowy to swego rodzaju refleksja, medytacja nad tym, co się zobaczyło i co to dla nas oznacza. Ta sama scena, bohater, ujęcie, dla każdego może oznaczać coś innego i to jest w tym wszystkim najciekawsze. Film powinien stawiać otwarte pytania.
Czy nie uważasz, że doświadczenie komunizmu wpłynęło na sposób zachowania, mówienia i podejścia do wielu spraw. Czy to zostało w Polakach do dzisiaj?
Żaden kraj nie wytnie swojej przeszłości. Ludzie, którzy chcą zastąpić historię własnego kraju czymś innym i udawać kogoś innego, idą w złą stronę. Pracując nad filmem myślałem o wielu sprawach, a w szczególności o tym, że historię piszą zwycięzcy i myślę, że to jest bardzo aktualne stwierdzenie i spójne z tym, co opowiadam. Wydaje mi się, że trzeba mówić o przeszłości, nawet jeśli dotyczy to tematów bardzo bolesnych. Ja na przykład chcę poznać przeszłość i o niej mówić, żeby zrozumieć to, co dzieje się teraz w Polsce i na świecie.
Jacek Braciak (filmowy ojciec Jurka Popiela): Ja pamiętam te czasy kiedy aluzyjność i metafora były właściwie jedynym dopuszczalnym i skutecznym sposobem walki z komunizmem, z ustrojem, z zaściankowością, z niewolą i z ograniczeniami. To były jedyne źródła świeżego oddechu. Po 89. roku, zapewniam nie będę się rozwodził nad sytuacją polityczną Polski, okazało się, że możemy mówić, co chcemy. Na przykład prezydent jest głupi, tylko że to nie działa. Brak aluzji nie zmusza artystów, jeśli możemy tak powiedzieć o polskim show biznesie filmowym, do wysiłku. Myślę, że język wprost, jak sama nazwa wskazuje, jest prosty, jest potoczny, mało wyrafinowany. Więc jeżeli powstaje coś innego, co ma szansę być zawoalowane i szlachetniejsze, to ja to wolę. A każda opowieść, dotycząca na przykład tych zagadnień, o których wspomnieliśmy, ma takie same odniesienia, nieważne czy to jest tragedia grecka czy film nakręcony w 2020 roku.
Jaki sens ma robienie tak złożonych filmów w świecie mediów społecznościowych i braku skupienia?
Mój ociec był dziennikarzem w Polsce lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, dlatego jestem wielkim fanem dłuższych wywiadów, artykułów, książek. Uwielbiam papier. Dzisiaj natomiast czyta się Twittera i hashtagi, a ja nie chcę iść tą drogą. Robienie filmów to sposób na podjęcie głębszego dialogu i skłonienie do refleksji. Nie chcę nikogo oceniać, dzielić świata na dobrych i złych. Jedyna rzecz, jaką mogę zrobić jako reżyser, i wierzę w to bardzo mocno, to skłonić widza przez te dwie godziny trwania filmu do zastanowienia się nad tą sprawą i wyciągnięcia własnych wniosków. Dobra sztuka, artykuły czy literatura są swego rodzaju lustrem, z którego możesz wziąć coś dla siebie i, będę tutaj optymistą, wierzę, że to może sprawić, że świat stanie się lepszy. Czytanie książek, artykułów, oglądanie filmów, skupienie na rozmowie podczas wywiadu, który nie trwa przecież pięciu minut, to wszystko mądrość, z której trzeba czerpać.
***
Jeśli tak jak my kochasz kino, zajrzyj do naszej rubryki „Dopóki jest kino, jest nadzieja”.
Chcesz poznać historię Festiwalu Filmowego w Wenecji? Kliknij tutaj, żeby dowiedzieć się więcej.