Nie wiem, czy polska noblistka Wisława Szymborska, poetka, a zarazem wyrafinowana, zapalona i pochłaniająca literaturę w mgnieniu oka czytelniczka, sięgnęła kiedykolwiek po twórczość Itala Calvina. Z pewnością nie poświęciła temu wybitnemu, XX-wiecznemu autorowi włoskiemu żadnego ze swoich błyskotliwych felietonów, w których omawia subiektywnie wybrane przez siebie utwory i teksty mniej lub bardziej znanych twórców. Wydaje się jednak, że pisarstwo Calvina mogłoby rzeczywiście Szymborską zafascynować i zainspirować, zważywszy na charakteryzującą je ironię i lekkość. A to, w istocie, te cechy literatury, które w sposób nieoczywisty, a zarazem dobitny, mogłyby wiązać ze sobą tych dwoje twórców. Lekkość rozumiem tu tak, jak interpretuje ją sam Calvino w swoich „Wykładach amerykańskich” (1988) – zbiorze esejów, które pisarz miał wygłosić podczas serii konferencji na Uniwersytecie Harvarda, jednak plany te nie zostały zrealizowane ze względu na jego nagłą śmierć w 1985 roku.
Lekkość, twierdzi Calvino, popycha myśl do trafienia w samo sedno, do zdjęcia z siebie ciężaru nie po to, by się ulotnić, ale po to, by dotrzeć do celu w sposób jak najszybszy i jak najbardziej efektywny. Lekkość w pisarstwie to również unikanie abstrakcji poprzez zastępowanie jej wypracowaną i wystudiowaną precyzją: języka, stylu, opisu. Precyzja stanowi zresztą, jak wspominał nasz autor-wizjoner już w ubiegłym stuleciu, jeden z kluczy, za pomocą których powinniśmy konfrontować się z rzeczywistością XXI wieku i ją odczytywać.
Wymieniając kolejne sposoby mierzenia się ze światem i jego realiami, Calvino nie przestaje zaskakiwać, dając nieprzerwanie wyraz swojej spokojnej, wyrafinowanej ironii. Ważna jest zatem według niego nauka wierszy na pamięć. To właśnie utwory liryczne, utrwalone i powtarzane, powinny nam nieustannie towarzyszyć, rozwijać naszą pamięć i dbać o to, by pamięć ta nigdy nie zanikła. Sam Calvino poezję zresztą uwielbiał, podobnie jak i opowiadania, a zatem formy literackie co do zasady krótkie i rytmiczne, czemu dał wyraz chociażby w książce „Marcovaldo, czyli pory roku w mieście” (1963), czy w „Opowieściach kosmikomicznych” (1965). Ten ostatni zbiór to także ukłon w stronę związków literatury, nauki i mitu, a więc kwestii, które dla pisarza nigdy nawzajem się nie wykluczały, nie zwalczały, ani nawet ze sobą nie konkurowały. Jest to w sumie podejście zrozumiałe dla autora, który urodził się i wychowywał w rodzinie matematyków i botaników (nie tylko rodzice Calvina byli badaczami, ale także dalsi krewni pisarza uprawiali nauki ścisłe), wynosząc z domu pewnego rodzaju imprinting, który w sposób decydujący wpłynął na jego pojmowanie pracy i aktywności literackiej. Calvino, mimo początkowego oddania się studiom ścisłym, nigdy jednak swojej kariery w tę stronę nie pokierował i w 1947 roku obronił pracę dyplomową o angielskim autorze polskiego pochodzenia, Josephie Conradzie. Fascynacja nauką pozostała jednak uczuciem i elementem stale towarzyszącym Calvinowi i jego twórczości, co przejawiało się z kolei, na przykład, nieustanną potrzebą kontroli nad narracją. I tak, narracja u Calvina, którego Cesare Pavese, pozostający pod silnym wrażeniem jego debiutanckiej powieści, określił mianem „wiewiórka piòra”, nie wybucha nagle, po czym nie płynie swobodnie, bezwiednie oddając się meandrom strumienia świadomości, lecz opiera się na długim, wyważonym studium nad słowem. Nie bez przyczyny ważnym modelem pisarskim pozostawał dla liguryjczyka, niezależnie od faz przez jakie przechodziło jego własne pisarstwo, Galileusz – naukowiec a zarazem narrator – a także Giacomo Leopardi ze swoimi „Dziełkami moralnymi” i ich precyzyjnie wyrzeźbioną stylistyką.
Nic więc dziwnego, że następna, z pozoru błaha, rada Calvina – wielkiego miłośnika nauk ścisłych – mająca posłużyć za kolejny klucz do pojmowania nowoczesnego świata, ma charakter „matematyczny”. Należy zatem, jak twierdzi pisarz, oddawać się obliczeniom, również tym skomplikowanym, w pamięci, zapisując je ręcznie, na kartce. Pozwala to, zdaniem Calvina, na przezwyciężanie przesadnej abstrakcji, braku ram i nadmiernej płynności, które prowadzą z kolei do zaniku wszelkiej istoty rzeczy. Jakże niekonwencjonalne, a zarazem jakże aktualne wydają się te wskazówki ostatniego w historii klasyka literatury włoskiej (jak dobitnie zdefiniował go badacz, a zarazem przyjaciel, Alberto Asor Rosa), którego setną rocznicę urodzin obchodzimy w tym roku (podobnie zresztą jak wspomnianej już przeze mnie Szymborskiej).
Ostatnie zalecenie Calvina, które podsumowuje, a jednocześnie nieco ironicznie kwestionuje dwa poprzednie, mówi o świadomości, że to, do czego doszliśmy i co osiągnęliśmy może nam w każdej chwili zostać odebrane. Nie chodzi tutaj jednak, jak podkreśla pisarz, o to by wzbudzić w sobie jakąś smutną rezygnację, lecz by “nigdy nie mieć zbyt wielu złudzeń” (cytując “Długi dzień Ameriga” [1963]) oraz zachować w sobie poczucie, że wszystko to, co posiadamy – nawet jeśli wydaje nam się bardzo konkretne, w pełni usystematyzowane oraz precyzyjnie wypracowane i dopracowane – może w jednym momencie oddalić się i zniknąć, pochłonięte, mówiąc słowami samego autora, przez chmurę dymu.