Konia z rzędem temu kto zgadnie co może łączyć hebel stolarski, blok lodu i pewną temperamentną Rzymiankę? I czy z takiego połączenia może wyniknąć coś dobrego?
Zapewne niektórzy z was udzieliliby mniej lub bardziej sensownych odpowiedzi, ale chodzi mi o tę jedną właściwą i zawartą w pewnej legendzie miejskiej, opowiadającej o powstaniu rzymskiego napoju chłodzącego zwanego grattachecca. Według jednego z przekazów żona rzymskiego stolarza, niejaka Francesca, w przypływie emocji porwała hebel męża i zaczęła nim strugać bryłę lodu, która wówczas używana była m.in. w domach jako lodówka. Kiedy emocje opadły Checca (włoskie zdrobnienie od imienia Francesca) strasznie zmęczona i spragniona zauważyła, że tak starty lód doskonale nadaje się do ugaszenia jej pragnienia, a z dodatkiem syropu to już prawdziwa delicja. I tak, według niektórych, Checca drapiąca lód stworzyła pierwszą grattachecchę na świecie. Z kolei mniej romantyczna teoria mówi, że nazwa tego chłodzącego deseru jest związana z bryłą lodu, który w dialekcie rzymskim nazywany był „checca”, co w połączeniu z czasownikiem grattare (wł. drapać) daje nam grattachecca. Sam napój, oprócz tego, że doskonale gasi pragnienie i przynosi ulgę w upalne dni jest bardzo prosty do przyrządzenia. Wystarczy przy pomocy specjalnej tarki zetrzeć bryłę lodu, a następnie starte kryształki lodu przesypać do szklanki, zalać je syropem z wiśni, mięty lub migdałów, wedle uznania, dodać odrobinę krojonych owoców, wbić słomkę i smacznego! Będąc w Rzymie nie pomylcie broń Boże grattachecchi z granitą, bo choć obydwa te specjały mają wspólny mianownik, gaszenie pragnienia w upalne dni w połączeniu z odrobiną przyjemności, to na tym ich podobieństwa się kończą. Grattachecca, o czym wyżej już wspomniano, jako bazę ma świeżo starty lód, polany syropem, którego drobiny są wyczuwalne pod zębami w trakcie jedzenia. Natomiast granita jest mieszanką wody, syropu, cukru i innych składników, które są schładzane do momentu uzyskania lodowej, w miarę gładkiej, masy. Ponadto granita jest sycylijskim deserem serwowanym często na śniadania, zaś Rzymianie spożywają swój lodowaty deser raczej po południu i wieczorem. Choć coraz mniej w Rzymie jest miejsc, które serwują oryginalną, ręcznie robioną grattacheccę, to w kilku miejscach jest ona sprzedawana nieprzerwanie od początku XX wieku. I tak do najstarszych należy zaliczyć „Alla fonte d’oro”, działające od 1913 roku i znajdujące się przy Lungotevere Raffaello Sanzio. Wzdłuż Tybru, a dokładnie przy Lungotevere Degli Anguillara znajduje się też kiosk „Sora Mirella”, który także należy do jednych z najstarszych w Wiecznym Mieście, zaś na Via Trionfale u „Sora Maria” grattachecca jest serwowana od 1933 roku. Dziś coraz częściej m.in. ze względów sanitarnych do kruszenia lodu używa się specjalnego urządzenia zamiast tradycyjnej tarki. Jednak pomimo tego deser nie traci swojej wartości, jego konsystencja nadal jest na równi z oryginałem.
Dla osób, których upał złapie akurat w mieście Warsa i Sawy, a chciałyby spróbować tego włoskiego lodowego specjału, mamy doskonałą informację. Na warszawskim zielonym Żoliborzu swoją przygodę z grattacheccą rozpoczęła Flaminia Gelateria. Jak głosi, nie legenda, a sprawdzona informacja, do wykonania grattachecchi w Warszawie używa się tylko oryginalnych włoskich składników. Mamy zatem gwarancję, że jest przygotowywana z równie włoskim temperamentem i okraszana szczerym uśmiechem, a przy odrobinie szczęścia można zamienić słówko w dialekcie rzymskim z właścicielem Flaminii. Czegóż chcieć więcej w upalny dzień w mieście? Chyba jedynie kolejnego kubeczka z grattachecchą.