Niech rzuci kamieniem ten, kto nie zaczyna dnia od rytuału porannej filiżanki kawy, nie używa jej jako pretekstu do spotkania z przyjacielem czy nie wierzy w jej energetyzujące właściwości.
Wszystkie te sytuacje pokazują, że kawa zajmuje wszechobecne miejsce w naszym życiu, jest czymś na miarę symbolu międzykulturowego porozumienia. W konsekwencji przenika do sztuki, w tym do kinematografii. I choć może wydawać się, że jest tam przypadkowym komponentem, który łatwo przeoczyć, to jednak po bardziej dogłębnej analizie okazuje się, że służy zbudowaniu konkretnej atmosfery.
Spotkania przy kawie często są pretekstem do wprowadzenia, mimochodem, przełomowych dla fabuły wydarzeń.
Przewijając w swojej głowie klisze filmowe przedstawiające ten fenomen, głównym skojarzeniem będzie zazwyczaj kultowe dzieło Jima Jarmuscha „Kawa i papierosy”. W tej amerykańskiej produkcji znaczący jest nie tylko fakt włoskiego pierwiastka w postaci reżysera Roberta Benigniego, którego znamy między innymi jako autora i głównego bohatera filmu „La vita è bella”. Jarmusch doskonale oddaje obyczajowy charakter tego napoju, w tym przypadku przy akompaniamencie papierosa.
Ostatecznie jednak kawa, a zwłaszcza espresso, kojarzy nam się najsilniej właśnie z Belpaese. Odzwierciedla to perfekcyjnie reklamowe motto marki Lavazza, która jest rozpoznawalna na światowym rynku kawy „to dzięki kawie nauczyliśmy się włoskości”. Sugeruje się nam, że Włosi nie tylko odczuwają silny sentyment do czarnego napoju, ale nawet często traktują go jako podstawę tożsamości narodowej.
Uwiecznienie tej obyczajności w kinie przybiera różne formy i jest osadzone w różnych kontekstach. Wyjątkowo ciekawy jest motyw kawy regularnie wypełniającej życie środowisk mafijnych.
Nałożenie na siebie dwóch silnie kojarzących się z Włochami elementów, czyli mafii i espresso, skutkuje przyjemnie groteskowym efektem, gdyż ulegli wobec kawy okazują się najbardziej groźni przestępcy.
Słabość bohaterów do tego napoju rozświetla często mroczne światy.
Taką sytuację obserwujemy w głośnym filmie „Zdrajca” (2019) Marco Bellocchio, kiedy sędzia Falcone prowadzi przesłuchanie pojmanego Tommasa Buscetty. To kadr ciężkiego kalibru, bo spotykają się osoby z kompletnie innych, zwalczających się nawzajem, światów. Ich rozmowa ma przejść do historii, dlatego należy przeprowadzić ją sprytnie i ostrożnie zarazem. Sędzia pragnie okazać przyjazny stosunek do skruszonego Buscetty, pytając, czy napije się kawy i częstując go papierosem.
Za sprawą tego gestu przesłuchanie staje się mniej oficjalne. Buscetta zaczyna się otwierać, widząc w sędzim pewną nić narodowego porozumienia. Falcone rozmawia z nim jak równy z równym, wspólny mianownik, espresso, zaciera granicę między tak odmiennymi światami. Po raz kolejny rola kawowego rytuału jest nieoceniona.
Podobnie dzieje się w filmie „I cento passi”, wyreżyserowanym przez wybitnego Marco Tullio Giordanę (2000), gdzie to rzekomo ochota na espresso sprowadza członka Cosa Nostra do lokalu prowadzonego przez przyjaciela lewicowego aktywisty Peppina Impastato, który ośmiesza działalność mafii w radiu. Wróg zjawia się w pustym już barze niespodziewanie, prosząc o filiżankę kawy. Gdy oniemieli przyjaciele nie reagują, podchodzi do ekspresu i mówi: „W życiu trzeba umieć robić wszystkie rzeczy, jedną z nich jest kawa”. Okazuje się, że gruba ryba, siejąca strach, zaczyna pertraktacje od filiżanki kawy. Scena ta i jej okoliczności wydają nam się z jednej strony niedorzeczne i nierealne, z drugiej dają widzowi impuls do zrozumienia tej silnie jednoczącej Włochów tradycji.
Cofając się o kolejne kilka lat, na myśl przychodzi również serial „Rodzina Soprano” (1999-2007) w reżyserii Davida Chase’a. Również w tym przypadku trudno pominąć motyw espresso. Członkowie mafii, pod wodzą Tony’ego, zawsze rozmawiają w swojej ulubionej kawiarni, zasiadając nad napojem równie ciemnym, jak ich interesy. Najlepiej myśli im się w barze przy filiżance kawy. Ma ona tu nie tylko znaczenie towarzyskie, ale też wierzy się w jej stymulujące umysł właściwości, a bystry umysł to gwarancja powodzenia w biznesie.
Prawdziwą perełką jest też „Mulholland drive” z 2001 roku, gdzie genialny Angelo Badalamenti wciela się we włoskiego gangstera-konesera kawy. Kultowa scena przedstawia go degustującego otrzymaną kawę i wypluwającego ją chwilę potem na białą ściereczkę, przeklinając, że jest zrobiona niezgodnie z żelazną narodową tradycją. Po raz kolejny jesteśmy oczarowani nieco satyryczną, lecz ciepłą kreacją włoskiego sentymentu.
Filmowym przekazem zachwyceni są też sami Włosi, wyznając, że ich bezwarunkową miłość do kawy może odzwierciedlić tylko taśma filmowa. Kino z niezwykłą mocą podkreśla, że kawa jest integralną częścią ich tożsamości, to w niej zawierają się rytuały powitalne, gesty miłości i towarzyskości. Nie dziwi nas ta więź, skoro jej niewątpliwemu urokowi ulegają nawet potężni mafiosi, nie mogący żyć bez choćby 60 ml espresso.
Można pokusić się nawet o wniosek, że to nie mafia, a kawa rządzi światem.