autor: Katya Czarnecka
Delikatni i wymuskani mężczyźni, czyli najmocniej komentowane zjawisko ostatnich lat, przechodzi do lamusa. Termin mężczyzna metroseksualny wprowadzony przez Marka Simpsona wywołał wielkie poruszenie i nikogo nie pozostawił obojętnym. Po jednej stronie barykady ustawił zwolenników mężczyzn dbających o siebie, zawsze starannie i modnie ubranych, niestroniących od kosmetyków, czyli – krótko mówiąc – pozostających w ścisłym kontakcie z kobiecą stroną swej natury. Po przeciwnej natomiast umieścił tych, którzy podobne zjawiska definiują jako patologię i kompletne zaprzeczenie męskości.
Od kilku dni mówią i piszą o tym wszyscy. Został zdefiniowany nowy trend, który zaskoczy niejednego. Mówię o lumberseksualnych facetach. Będzie to spore zaskoczenie dla wszystkich tych, którzy podchodzili do brodatych panów jako chwilowej nowinki. Do naszego społeczeństwa wkrada się zupełnie nowy i raczej nie-metroseksualny typ faceta. Drwal, bo o nim mowa, to powrót do korzeni i połączenie się z dziką i pierwotną stroną męskiej natury. Nosi brodę, tatuaże, kraciaste koszule i wygodne ciężkie buty. Jest kompletnie nieskrępowany swoją cielesnością. To mężczyzna z krwi i kości, któremu tylko nieliczne niewiasty potrafią się oprzeć.
Cathy Nhung, redaktorka mody w Guardianes del Tiempo komentuje to następująco (cytat za natemat.pl): – Dla mnie wysportowany facet z brodą (ale nie za długą) i we flanelowej koszuli jest o wiele bardziej pociągający, niż ogolony na gładko w obcisłym T-shircie i rurkach. Prawda też jest taka, że przez te prawie dziesięć lat zdążyliśmy się znudzić – a nawet zmęczyć – typem ‘metro’. Było do przewidzenia, że pojawi się jakiś inny, alternatywny model. To już nawet nie jest bunt, tylko potrzeba zmiany. Widać to nawet na wybiegach – Bottega Veneta, Dior czy Hermès zaczęło właśnie w tym sezonie promować nowy trend – ‘na robotnika’. Już dawno nie było tak świeżego trendu, który by nie nawiązywał do tego całego szumu na retro, metro czy sado-maso. Obawiam się tylko, że faceci zaczną ten trend rozumieć jako przyzwolenie nie tylko na brodę czy zarost (to jest super), ale przede wszystkim na to, żeby przestać zupełnie o siebie dbać. Brr!
Idąc za Nhung, podzielam zarówno jej entuzjazm, jak i obawy związane z tematem. Pamiętam, kiedy to wielokrotnie tematem kobiecych dyskusji był owoc męskiej ewolucji i związane z nim niepokoje. Obserwując ideał męskości na przestrzeni ostatniej dekady, niejednokrotnie odniosłam wrażenie, że jesteśmy cywilizacją śmierci, a nasz gatunek skazany jest na zagładę. Popadam w błogostan na myśl o nowym ideale męskości. Z drugiej strony zastanawiam się, czy nowy trend nie jest zdradliwym przebraniem narcyza lub wymówką dla leniwych. Jakby jednak nie patrzeć, daję mu wielką szansę. Myślę, że zadbany drwal będzie przyjemną odmianą na scenie współczesnej popkultury.
Wchodząc w głębsze warstwy zjawiska, zastanawiającą jest potrzeba owego powrotu do korzeni i natury w jej pełnym wydaniu. Czy drwale wychodzą na ulice miasta jako nowy trend czy też jako przejaw wewnętrznych potrzeb? Czy lumberseksualizm to krzyk męskiego ego? Warto zatrzymać się nad podobnymi pytaniami w czasach, w których kobiety coraz bardziej przypominają mężczyzn. Mam tu na myśli kwestie związane z szeroko pojętą samodzielnością, która stała się główną wartością dla kobiet funkcjonujących w społeczeństwach masowych. Stopniowo zanikające zapotrzebowanie na siłę fizyczną, które jest charakterystyczne dla męskiej roli, doprowadziło do braku naturalnej współzależności pomiędzy kobietami i mężczyznami. Jeśli przyjmiemy taką perspektywę, sytuacja może zostać oceniona jako kryzysowa, a nowy trend – jako rozpaczliwa próba przywrócenia dawnego porządku. Mężczyźni zapuszczają brody, bo to jedyny sposób, który pozwoli im na podkreślenie swojej obyczajowej roli społecznej. Obecnie zaczynamy dostrzegać wartości płynące z powrotu do tradycji oraz natury, jednak głównie w sferze związanej ze zdrowym odżywianiem się oraz ekologią. Być może współcześni drwale stanowią zapowiedź renesansu męskości.