Donato Carrisi: historie, które hipnotyzują

0
159
Donato Carrisi, fot. Vincens Gimenez

W Polsce wszedł obecnie do kin Pana film Jestem otchłanią, oparty na książce o tym samym tytule, jednocześnie ukazało się tłumaczenie drugiej powieści z cyklu, którego bohaterem jest Pietro Gerber: Dom bez wspomnień. Bardziej cieszy się Pan z tłumaczenia książki czy z filmu?

To tak, jakbym zadał sobie pytanie, czy bardziej kocham swoje pierwsze dziecko, czy drugie – niełatwo na nie odpowiedzieć. Dziwnie jest wydawać film i książkę w tym samym czasie, ale są to dwie strony Donato Carrisiego.

Z pewnością jest Pan przyzwyczajony do sukcesu, jaki odnoszą Pana dzieła we Włoszech i za granicą. Jak rozpoczęła się Pana kariera pisarska?

Otóż wszystko zaczęło się w 1999 roku dzięki księgarzowi, który doradził mi przeczytanie powieści Schody Aniołów Michaela Connelly’ego. Na początku odmawiałem czytania thrillerów, ale potem dałem szansę Connelly’emu i wtedy zdałem sobie sprawę, że moją drogą jest thriller. Początkowo pisałem scenariusze, a moją ambicją było zostać reżyserem. Ale nikt nie wierzył, że można napisać prawdziwy włoski thriller. Czułem się trochę jak Sergio Leone, kiedy zaczął kręcić westerny – podobnie, bo nie było włoskich autorów thrillerów. Co zatem zrobiłem? Przekształciłem pierwszy scenariusz w powieść i tak powstał Zaklinacz. I od tego wszystko się zaczęło. Po opublikowaniu serii powieści wróciłem do kina i w tym momencie łatwiej było również robić filmy. Niesamowite jest to, że Connelly dokładnie w 1999 roku otrzymał we Włoszech Premio Bancarella, a dziesięć lat później, w 2009 roku, otrzymałem tę samą nagrodę ja, za Zaklinacza.

Jakie były inne źródła inspiracji w zakresie thrillerów?

Wszyscy mistrzowie, którzy mnie zainspirowali, stali się później moimi przyjaciółmi: Ken Follet, Dan Brown, albo Michael Connelly, Jeffery Deaver, Stephen King. Na początku ich czytałem, a kiedy ich poznałem, zdałem sobie sprawę, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. I zostałem bardzo dobrze przyjęty przez ten krąg pisarzy thrillerów.

Czy spodziewał się Pan światowego sukcesu?

Częściowo tak, ale to tak, jakbym miał szósty zmysł. Jakby jakiś mały głos wewnątrz mnie mówił: „napisz tę książkę, bo ta książka się spodoba”. I nie wiem, jak to wyjaśnić, to była raczej inspiracja niż pycha. Czułem się naprawdę natchniony.

Wielkim tematem Pana dzieł wydaje się odpowiedzialność za zło. W Zaklinaczu, lecz także w cyklu o Gerberze i w Jestem otchłanią zło jest w pewnym sensie inspirowane. Kto zatem jest odpowiedzialny za zło?

Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za zło. Ale naszą tendencją jest chęć uwolnienia się od odpowiedzialności: kiedy coś się dzieje, sami się od razu uniewinniamy. Więcej: widok potwora przynosi nam ulgę; wskazując go, nazywając go „potworem”, natychmiast odróżniamy go od nas. Natomiast w rzeczywistości potwory nas przypominają. Seryjny morderca, bohater Jestem otchłanią, który jest potworem par excellence, wcale nie jest potworny; wręcz przeciwnie, nie przyciąga uwagi, wydaje się nieszkodliwy. Gdyby taki nie był, nie byłby seryjny, nie mógłby zabić tak wiele razy w tak krótkim czasie.

W Jestem otchłanią w grę wchodzi również odpowiedzialność społeczna. Patologiczna sytuacja w rodzinie, brak skutecznej pomocy ze strony społeczeństwa kreują seryjnego mordercę. Czy zło można wytłumaczyć lub usprawiedliwić?

Usprawiedliwić nie, wyjaśnić tak: co więcej, mamy obowiązek wyjaśnić zło, ponieważ jedynym sposobem, by mu zapobiec, jest je poznać. Tylko kiedy podejdziemy bliżej i przyjrzymy mu się lepiej, będziemy mogli rozpoznać je w przyszłości. Zło jest zawsze wynikiem wychowania, środowiska. Komuś, kto urodził się w zdrowym środowisku, otoczony opieką, trudno byłoby stać się złym, chyba że jest to zło patologiczne.

W Jestem otchłanią poruszony jest problem przemocy wobec kobiet: w książce temat jest jeszcze bardziej pogłębiony niż w filmie. Czy sztuka może przyczynić się do podniesienia świadomości społecznej w pewnych kwestiach? 

Oczywiście. Po tej książce i po filmie otrzymałem wiele wiadomości od kobiet, które nie zdawały sobie sprawy, że są ofiarami przemocy, zwłaszcza psychicznej. Pisały do mnie: „Jestem z mężczyzną, który nigdy nie podniósł na mnie nawet palca, ale za każdym razem, gdy się kłócimy, boję się, że to zrobi – chociaż nigdy tego nie zrobił”. Otóż ten strach wystarczy, już samo zaszczepienie tego strachu komuś innemu jest przemocą.

W Pana najnowszych dziełach przemoc jest pokazywana w mniej oczywistych kontekstach, takich jak przemoc ze strony matki w Jestem otchłanią lub ze strony dzieci w cyklu o hipnotyzerze, zwłaszcza w La casa delle luci. Przemoc jest nieodłącznym elementem ludzkiej natury?

Nie mówiłbym o przemocy, mówiłbym o złu. Zło jest nierozerwalnie związane z ludzką naturą i niekoniecznie musi przejawiać się w formie przemocy. Przemoc jest tylko najbardziej rozpoznawalną formą. Matka nie musi bić dziecka, by je skrzywdzić, całkowicie wystarczy, że je odrzuci.

W Jestem otchłanią ukazany jest kontrast między kłamstwem a prawdą. Prawda jest okrutna, podobnie jak matka, która nazywa się, być może nieprzypadkowo, Vera. Jaki jest związek między prawdą a kłamstwem z punktu widzenia pisarza?

Dobre pytanie. Zacznijmy więc od rozważań psychologicznych. Każdy człowiek kłamie co najmniej pięćdziesiąt razy dziennie: drobne kłamstwa, drobne zachowania – to należy do ludzkiej natury i jest prawie nieświadome. Kłamstwo ma wiele odcieni. Czasami jest narzędziem obrony, innym razem narzędziem ataku lub postawą społeczną. Na przykład rodzina dziewczynki z fioletowym kosmykiem używa kłamstwa jako narzędzia społecznego. To właśnie robi thriller: posługuje się kłamstwem, by opowiadać historie, stąd bierze się tajemnica, stąd bierze się suspens: z odsłonięcia kłamstwa.

Skąd wzięła się inspiracja do cyklu o Pietro Gerberze? Dlaczego zainteresował się Pan hipnozą?

Od dłuższego czasu myślałem o napisaniu czegoś o hipnozie. Zdałem sobie sprawę, że właściwą drogą jest wykorzystanie postaci hipnotyzera dzieci, ponieważ uważa się zazwyczaj, że umysł dziecka jest dość nieskomplikowany, łatwy do zbadania; natomiast w istocie to labirynt, w którym można się zgubić. Poddałem się też hipnozie, właśnie po to, by zrozumieć, jak działa ten mechanizm. Udałem się do gabinetu znakomitej mediolańskiej hipnotyzerki, która teraz stała się jednym z moich konsultantów. Było piękne wiosenne popołudnie, na zewnątrz świeciło słońce, a ona prowadziła mój trans. Myślałem: „ale kiedy to się skończy”, byłem w pełni świadomy. Po pół godzinie otworzyłem oczy i odkryłem, że za oknem jest ciemno. Minęło nie pół godziny, minęły trzy godziny, a ja tego nie zauważyłem. Tym jest hipnoza: jest podróżą w głąb siebie. Pogłębia się kontakt z samym sobą, zanika natomiast kontakt z otaczającą nas rzeczywistością.

Akcja powieści o Gerberze toczy się we Florencji. 

Tak, ale usunąłem z Florencji turystów. Usunąłem ich wszystkich i w ten sposób Florencja stała się autentyczna.

Dlaczego Florencja?

Ponieważ Florencja to miasto magiczne. Teraz stała się lunaparkiem, trochę jak Wenecja, przeżywa najazd turystów i jest prawie nie do poznania. Florencja za każdym rogiem skrywa tajemnicę, każdy mały kawałek kamienia ma swoją historię, to niesamowite. Trzeba też zrozumieć, czy miejsce akcji jest po prostu scenografią, czy postacią: Florencja w cyklu Gerbera jest bohaterką. Myślę, że ta historia nie miałaby takiej mocy, gdyby nie była osadzona we Florencji.

Czy istnieje związek między hipnotyzerem a narratorem? Zadaniem pisarza jest również oczarować czytelnika?

Cóż, można mieć taką nadzieję. Niekoniecznie udaje się to za każdym razem, ale zasadniczo taka jest nadzieja.

Jak ma Pan w zwyczaju pisać? Według sztywnego planu czy w bardziej niezdyscyplinowany sposób?

„L’uomo del labirinto”, fot. Loris Zambelli, materiały prasowe Best Film

Nie sądzę, by istniał pisarz, który pisze od siódmej rano przez dziesięć godzin. Byłby to wtedy bardziej urzędnik. Nie, ja często wychodzę z domu w poszukiwaniu historii, bohaterów. Dla pisarza to bardzo ważne: podróżować i doświadczać. Za każdą z moich książek kryją się dwa lata zbierania materiałów. Punktem wyjścia jest zawsze prawdziwa historia, zazwyczaj łączę kilka opowieści razem. Samo pisanie to ostatnia rzecz. Jestem bardzo niezdyscyplinowany, kiedy piszę: mogę pisać o każdej porze dnia. Kiedy dopada mnie jakiś pomysł, natchnienie, muszę pisać.

Co natomiast z czytaniem? Jak dużo Pan czyta i jakie są Pana lektury?

Czytam wszystko. Zawsze powtarzam początkującym pisarzom: „musicie przeczytać co najmniej (!) sto trzydzieści książek rocznie”. To naprawdę absolutne minimum. I naprawdę czytam wszystko. Jestem wszystkożerny, oczywiście nie czytam tylko thrillerów. Czytam eseje, romanse, rzeczy z przeszłości, rzeczy bardzo aktualne, nie mam ograniczeń.

W Polsce Pana książki są bardzo popularne. Jakie są Pana relacje z zagraniczną publicznością?

Bardzo dobre, ponieważ książki jednoczą. Historie są uniwersalne, więc możemy pochodzić z różnych kultur, a ludzkie emocje są zawsze takie same. Kino, literatura to mosty, które jednoczą ludzi. 

Jak się Pan czuje, widząc swoje książki przetłumaczone na różne języki?

To bardzo satysfakcjonujące. Kiedy wyobrażę sobie, że w tej chwili, gdy rozmawiamy, ktoś po drugiej stronie świata czyta moją książkę – to miła myśl. Jakby istniało coś poza mną – ponieważ te historie nie należą już do mnie. Kiedy umieszczam je w książce, to tak, jakby nie były już moje. Należą do osoby, która otworzy tę książkę i zdecyduje się ją przejrzeć.

Czy chciałby Pan przekazać jakąś wiadomość polskiej publiczności?

Donato Carrisi, fot. Loris Zambelli, materiały prasowe Best Film

Tak: że chciałbym być w Polsce, chciałbym wchodzić do kin, siadać obok widzów, tak jak to robię we Włoszech. Chciałbym chodzić do księgarń i szukać czytelników, którzy przeglądają moje książki. Bardzo tego żałuję, mam nadzieję, że wkrótce przyjadę i to nadrobię. Chciałbym przyjechać do Polski również dlatego, że byłem tam kilka razy w przeszłości, ale tak naprawdę tylko przejazdem. Chciałbym zatem dowiedzieć się więcej o Polsce. Byłoby też ciekawie osadzić akcję jakiejś opowieści w Polsce.

Świetny pomysł! Moglibyśmy wtedy zostać Pana konsultantami, na przykład w zakresie Warszawy. Warszawa to moim zdaniem dobre miejsce akcji dla thrillera.

Idealne [śmiech, przyp. red.]. Uważam, że macie znakomite scenerie dla thrillerów. Nawiasem mówiąc, wciąż jeszcze nie w pełni wykorzystane. Więc tak, jestem przekonany, że można to zrobić. Byłoby interesującą rzeczą połączyć Włochy i Polskę: te dwa światy, które wydają się różne, ale moim zdaniem są bardzo podobne.

Mamy więc nadzieję, że wkrótce przyjedzie Pan do Polski. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję. Do zobaczenia w Warszawie w przyszłym roku. Jaka jest dziś pogoda w Warszawie?

Świeci słońce.

To dobrze! 

Za rok zapewne ukaże się polskie tłumaczenie trzeciego tomu wydanego niedawno we Włoszech cyklu o Gerberze: La casa delle luci (Dom świateł). Swoją drogą, nowa powieść bardzo mi się podoba.

Przeczytała już Pani Dom świateł?

Oczywiście.

Bardzo dobrze. W przyszłości pojawią się kolejne Domy.