O logistycznych cudach dokonywanych przez konserwatorów i o tym, jak wenecki malarz trafił do Polski, rozmawiamy z dr Magdaleną Białonowską, kurator wystawy „Dolabella. Wenecki malarz Wazów”, którą będzie można podziwiać na Zamku Królewskim.
Czy trudno było przygotować tę wystawę? Czy wymagało to dużo wysiłku?
Tak, rzeczywiście to jest duże wyzwanie – z kilku względów. Pokażemy obiekty, które na co dzień są trudno dostępne – w kościołach, klasztorach, w ołtarzach, ich zwieńczeniach. A bywają to bardzo wysokie konstrukcje, np. obraz z kościoła Bożego Ciała zdejmowany był z wysokości ok. 20 m. Z kolei z kamienicy Arcybractwa Miłosierdzia w Krakowie przywieziemy wykonany przez Dolabellę strop ramowy – składa się on z 4 obrazów o nietypowych formatach i mierzy aż 4 m długości. Ze względu na umiejscowienie obrazów wystawa jest logistycznie bardzo skomplikowana, dlatego chylę czoła przed moimi kolegami konserwatorami, którzy będą przeprowadzali te demontaże.
A skąd w ogóle pomysł na wystawę?
Autorem koncepcji i scenariusza wystawy jest pan Jerzy Żmudziński, historyk sztuki z Krakowa. Dzięki własnym kwerendom oraz wynikom badań technicznych przeprowadzonych podczas konserwacji, dokonał zmiany atrybucji wielu obrazów – przypisał Dolabelli nowe dzieła, inne zaś wykluczył z ouvre malarza. Np. poddany konserwacji Anioł z lilią, wieńcem, koroną i palmą i herbem Odrowąż z Kaplicy św. Jacka u krakowskich dominikanów okazał się być obrazem późniejszym, który niemal na pewno nie wyszedł spod pędzla Tomasza Dolabelli. Pan Żmudziński zwrócił się do nas kilka lat temu z pomysłem wystawy. Dlaczego do nas? Dolabella pracował na dworze królów polskich z dynastii Wazów, których siedzibą był Zamek Królewski. W 2019 świętowaliśmy Rok Wazowski, więc wystawa poświęcona nadwornemu malarzowi dynastii bardzo dobrze ten czas podsumowuje.
Choć do samej Warszawy Dolabella nie za bardzo chciał przyjechać…
Tak, dwór Zygmunta III opuścił Kraków, jednak Dolabella tam pozostał – w Krakowie dobrze się czuł, miał żonę, funkcjonował w środowisku malarzy cechowych. Wolał Kraków także dlatego, że tam po prostu miał bardzo intratne zamówienia – od opatów klasztorów krakowskich i podkrakowskich; były to zazwyczaj bardzo duże cykle religijne. Tutaj największym zleceniodawcą byli krakowscy dominikanie – przez blisko 30 lat Dolabella zapełniał kościół i klasztor swoimi obrazami, stał się on pomnikiem jego twórczości, swoistym „muzeum”. Tam też Dolabella został pochowany w 1650 roku.
Jak to się stało, że Dolabella przyjechał do Polski?
To dość prosta historia. Przed Dolabellą dla Zygmunta III zlecenia wykonywał Alessandro Vassilacchi, zwany Aliense, nauczyciel Dolabelli. Razem pracowali przy ozdabianiu Pałacu Dożów w Wenecji. Vassillachi wykonując zlecenie dla Zygmunta III polecił swojego młodego, zdolnego ucznia, jednocześnie już wykształconego i doświadczonego. Dolabella przyjeżdża więc do Krakowa i rozpoczyna pracę jako artysta nadworny. Jest to w zasadzie najwyższa ranga, jaką artysta może wówczas osiągnąć.
Jak wpłynęła działalność Dolabelli na polskie malarstwo?
Przywiózł ze sobą zdobycze malarstwa weneckiego, jego najświetniejszego okresu. Stosował piękne kolory weneckie, czerwień, błękit, róże, żółcienie, kładzione na płótno za pomocą grubych, impastowych pociągnięć pędzla. Nie na każdym obrazie widać weneckie wpływy, wiele z nich jest utrzymana w ciemnej tonacji – często zależało to od zamawiającego, ale i od realizowanego tematu. Z drugiej strony Dolabella działał bardzo długo w Polsce, przyjechał w 1598, a zmarł w 1650 – to jest ponad 50 lat działalności, więc i jego styl się zmieniał.
Jak Polska wpłynęła na Dolabellę?
Ponoć się spolszczył i „zsarmatyzował”. Miał dwie polskie żony, pierwsza, Agnieszka, była córką wydawcy krakowskiego, druga to pochodząca z Krosna mieszczka. Czuł się w Polsce dobrze i nigdy nie chciał stąd wyjeżdżać. Swojemu nauczycielowi Vassillachiemu wystawił upoważnienie, by ten sprzedał cały jego dobytek we Włoszech.
Co oprócz dzieł Dolabelli zobaczymy na wystawie?
Zanim zaprezentujemy obrazy Dolabelli, w prologu wystawy chcemy pokazać czym była dla Polaków Wenecja w drugiej połowie XVI w., czyli na chwilę przed tym jak Dolabella do nas przyjechał. Pokażemy pojedyncze przykłady malarstwa weneckiego – Jacopa Palmy Il Vecchio czy Domenica Tintoretta oraz wyroby artystycznego rzemiosła weneckiego – szkło z Murano, a także przykłady majoliki ozdabiane scenami figuralnymi tzw. istoriato, malowane intensywnymi kolorami.
Co jeszcze włoskiego znajduje się na Zamku?
Wieki po Dolabelli na dworze królewskim pojawił się inny wenecki artysta, Bernardo Bellotto zwany Canalettem, wybitny wedutysta, który pozostawił po sobie cykl widoków Warszawy, dziś prezentowane w Sali Canaletta. Bardzo zainteresowany Włochami był Stanisław August Poniatowski, który wspierał włoskich artystów. Na wystawie pokażemy ciekawy portret Stanisława Augusta pędzla Lampiego – w stroju wziętym z commedia dell’arte, z maską wenecką. Ponoć król nigdy nie dotarł do Wenecji, ale był nią zafascynowany. Stanisław August w takim weneckim wydaniu, jako mieszkaniec zamku w drugiej połowie XVIII w. będzie dla nas przewodnikiem po wystawie.
A Pani sama była we Włoszech, z racji studiów, podróży czy dla przyjemności?
Tak, tak, jeździłam do Włoch – w Wenecji byłam lata temu, i rzeczywiście to surrealistyczne miasto, wydaje się być snem na jawie, wywiera niezapomniane wrażenie. To bogactwo architektury, malarstwa, rzemiosła artystycznego, ale i świadomość znaczenia Wenecji już w bardzo wczesnym średniowieczu oraz fakt, iż Serenissima była tyglem kulturowym, łączyła Wschód z Zachodem – dopiero biorąc to wszystko pod uwagę można chyba zrozumieć, dlaczego to miasto przez wieki fascynowało królów, biskupów, czy w ogóle podróżników. I jeśli do Wenecji pojedziemy, choćby na krótko, wtedy dopiero to…
…widzimy?
Wtedy to czujemy.