Stany Zjednoczone karetą Kopciuszka?

0
1027

Matteo Massari

Rola państwa w gospodarce rynkowej od zawsze była przedmiotem zaciętych dyskusji. Zrealizowanym i ugruntowanym demokracjom udało się stworzyć dwa odmienne modele państwa: pierwszy to skandynawski, w którym państwo ma wiele obowiązków, a drugi – amerykański, gdzie wymaga się od państwa, żeby robiło niewiele, możliwie jak najmniej.

Było tak aż do wybuchu kryzysu, to znaczy do 2008 roku, kiedy to w obliczu spadku wskaźników liczby zatrudnionych i rocznego PKB, niezwykle ważnych dla klasy politycznej, zaczęło się wymagać od państwa zwiększonej interwencji. Dużo większej niż można to sobie wyobrazić, polegającej na ratowaniu całych sektorów przemysłowych (np. produkcji samochodów w Stanach Zjednoczonych), zapewnieniu gwarancji całemu sektorowi finansowemu (pośrednikom bankowym i systemom płatności), zwiększeniu zakresu pomocy socjalnej (dotacje i ulgi podatkowe).

Jakakolwiek byłaby opinia na temat wyniku próby tej ekspansywnej polityki gospodarczej – poglądy nie mają takiego znaczenia, pokazując, że ekonomia, to nie fizyka – jedyną pewną rzeczą jest to, że koszty poniesione przez aparat państwowy, w postaci zwiększonego deficytu, muszą zostać pokryte. Zwiększenie deficytu Stanów Zjednoczonych wyraża się poprzez gwałtowne przyspieszenie stanu zadłużenia, które już zbliżyło się do poprzedniego limitu nominalnego wyznaczonego przez prawo (ceteris paribus, nowy limit zostanie osiągnięty mniej więcej na przyszłą wiosnę).

Świadomi tej dynamiki, a na podstawie niemile widzianego downgrade, amerykański rząd przygotował automatyczne mechanizmy naprawcze – przy braku innych wskazań ustawodawcy – automatycznie zostaną wdrożone w 2012.

Ten rodzaj reakcji wymuszonej przez konieczność wydatków można dla wygody podzielić na trzy typy: 1) automatyczne redukcje wydatków publicznych na obronę narodową; 2) automatyczne redukcje wydatków publicznych na sektory inne niż obrona narodowa oraz redukcja wynagrodzeń w niektórych filarach opieki zdrowotnej; 3) zlikwidowanie licznych (ponad 80) ulg podatkowych różnej formy i typu; 4) zlikwidowanie niektórych zasiłków dla bezrobotnych oraz kilku ulg odliczanych od dochodu za pracę (opodatkowanie wynagrodzenia pracownika zostało obniżone z 6,2% do 4,2% w latach 2011-2012).

W związku z brakiem innego porozumienia politycznego, te automatyczne działania naprawcze, miały stać na straży publicznego budżetu poprzez ograniczanie kosztów i zwiększanie wpływów przewidzianych na 2013 rok mniej więcej do 500 miliardów dolarów.

Jednak, wraz z wdrożeniem tych automatycznych mechanizmów naprawczych budżetu, zorientowano się, że wykradanie 500 miliardów dolarów z budżetu nie pozostawia obojętnym sektora prywatnego i wpływa na poziom całkowitej aktywności państwa.

Rodzi się fiscal cliff, czyli rodzaj urwiska, dysproporcji na poziomie dwóch wskaźników – poziomu zatrudnienia i PKB – zagrażający wiarygodności klasy politycznej. Wskaźniki te są ważniejsze od obrony wypłacalności budżetu publicznego na którą, jak się wydaje, zawsze jest czas. Mówi się nam, że finansowa przepaść zostanie załatana z końcem 2013 r. poprzez zatrudnienie mniejszej ilości osób (około 3,4 mln miejsc pracy) i osiągnięcie niższego PKB (spadek o 2,9%). Próba odłożenia nie została by wytrzymana. Jakby nie było, w dokumentach dotyczących analizy Congressional Budget Office, czytamy, że w przypadku każdego z 500 miliardów dolarów deficytu do spłacenia, PKB wzrośnie średnio o 300 miliardów dolarów (tak zwany moltiplikator finansowy, oszacowany na 6.0).

Każde z chronionych miejsc pracy będzie kosztować około 4 milionów dolarów do spłacenia, czyli nie tak najgorzej. W bajkach, północ pozostaje północą, a kareta Kopciuszka staje się dynią. Natomiast w przypadku Stanów Zjednoczonych realność przekracza fantazję, a odłożenie decyzji zostanie jeszcze uzgodnione. Bal nadal trwa.

Ref: Congressional Budge Office – Economic Effects of Policies Contributing to Fiscal Tightening in 2013 – November 2012