Lina Wertmüller: ciekawość jest moim wybawieniem

0
168

Wśród licznych dżentelmenów kina włoskiego, pośród Felliniego, Pasoliniego, De Siki czy Viscontiego wyłania się ona, kobieta z kamerą. Kobieta w białych okularach. Oto Lina Wertmüller, reżyserka zapomniana, wręcz nieistniejąca w świadomości masowej, a przecież to pierwsza kobieta, którą nominowano do Oscara za najlepszą reżyserię. Matka kina z Rzymu!

Mamy rok 1977, za kilka miesięcy pełnometrażowym filmem zadebiutuje Agnieszka Holland, w Europie kolejne triumfy święci przedstawicielka nowej fali Agnes Varda, a Liliana Cavani wciąż wzbudza kontrowersje filmem „Nocny portier”. Niewiele tych kobiet. W Oscarowych nominacjach za reżyserię zaś sensacja, pośród męskiego grona nagle pojawia się ona, kobieta, obiekt wielu szyderstw w konserwatywnym, heretyckim, męskim świecie. Pojawia się obok takich utytułowanych filmowców jak Ingmar Bergman, Alan J. Pakula, Sidney Lument czy John G. Avildsen. Na scenie Jane Fonda, aktywistka i wpływowa feministka wywołuje do przeczytania werdyktu Jeanne Moreau, legendę francuskiej kinematografii. Tego wieczoru triumfuje Avildsen ze swoim „Rocky’m”, ale oczy świata, a szczególnie wszystkich tych śniących o kinie za kamerą dziewczynek skierowane są na Linę Wertmüller, skromnie ubraną kobietę z włosami upiętymi do tyłu. A potem mijają lata, by na początku lat 90. w ślady Włoszki mogła zostać dopuszczona Jane Campion, następnie Sofia Coppola, Kathryn Bigelow. Greta Gerwig i, triumfująca w tym roku, Chloe Zhao.

Wertmüller przychodzi na świat jako Arcangela Felice Assunta Wertmüller von Elgg Spanol von Braueich w czasie rozkwitu dekadenckiego życia i szalonych lat 20. Przychodzi na świat w szwajcarskiej, arystokratycznej rodzinie, w roku, w którym włoski parlament przyjął faszystowską ordynację wyborczą. Jej historia zaczyna się w Rzymie, przy Palazzo San Gervasio. Rzymie, w którym w 1900 roku babka Angiolina poślubiła strażnika gminy Arcangelo Santamaria. Z tej miłości narodziła się Maria, matka Liny, a następnie ze związku Marii z Federico Lucanianem, prawnikiem szlacheckim o szwajcarskim pochodzeniu, przychodzi na świat dziewczynka, która od małego będzie szła pod prąd.

Lina Wertmüller

Niełatwy charakter Liny daje o sobie znać już za młodu, kiedy to piętnaście razy zmieniała szkołę. Z każdej została z hukiem wyrzucona za niewłaściwe dla dziewcząt zachowanie, były to szkoły katolickie. Nie interesowały ją surowe zasady i zakazy narzucane przez zakonnice, liczyła się dla niej tylko wyobraźnia, kreowanie postaci, sytuacji, prowokacja rzeczywistości. We wczesnym wieku zafascynowała się komiksami, opisując je jako szczególnie wpływowe na nią w młodości, zwłaszcza „Flash Gordon” Alexa Raymonda. To właśnie za czytanie komiksów zostaje wyrzucona z jednej ze szkół. Takie rozrywki nie przystoją dziewczynce. Komiksy Reymonda prowadzą ją w świat kina, o którym marzy, a nawet głośno mówi jeszcze jako nastolatka.

Pierwsze kroki w świecie rozrywki stawia w wieku 17 lat, kiedy zapisuje się do akademii teatralnej Pietro Sharoffa, by chwilę później zadebiutować jako reżyser lalek pod kierunkiem samej Marii Signorelli (włoskiej mistrzyni marionetek). To jest także okres, w którym komiksy Lina zamienia na rosyjskich dramaturgów Władimira Niemirowicza-Danczenkę i Konstantina Stanisławskiego, którzy wciągają ją w świat sztuk performatywnych. Po ukończeniu Accademia Nazionale di Arte Drammatica Silvio D’Amico w 1951 roku Wertmüller udaje się w wieloletnią podróż po europejskich teatrach, reżyseruje szereg awangardowych sztuk lalkarskich. Zajmuje się dosłownie wszystkim; reżyseruje, kieruje całą produkcją, projektuje i buduje scenografię, by jeszcze po godzinach zajmować się publicystką i pisaniem scenariuszy do radia i telewizji. Czuje jakby uczestniczyła w jakimś komiksie, ale tylko tym oddycha.

Z teatralnym bagażem na początku lat sześćdziesiątych Lina trafi a do telewizji, gdzie z sukcesem jako pierwsza kobieta tworzy seriale. Podczas pracy nad jednym z nich spotyka Florę Carabella, koleżankę ze szkoły, która przedstawia jej swojego męża, samego Marcello Mastroianniego. Mastroianni jest chwile po sukcesie „La Dolce Vita” Felliniego i posiada już status jednej z największych gwiazd europejskiego kina. Gdy tylko gwiazdor dowiaduje się o marzeniach filmowych Liny, przedstawia ją swojemu mentorowi Federico Felliniemu. I tak zaczyna się sen, który trwa do dziś. Wertmüller wielokrotnie mówiła o znaczeniu tego spotkania i o tym, że kiedy tylko ją poznał z miejsca zaproponował jej bycie asystentką reżysera przy zbliżającej się realizacji „81⁄2”. Zafascynowała go jej siła. Kobieta, która chce być niezależna, tym bardziej od mężczyzn, a to w powojennych Włoszech było rzadkością, do tego fakt, że dusza Liny uwikłana była w romans z teatrem, lalkarstwem, które tak blisko było ukochanego świata cyrku, które ukształtowało reżysera.

Opisując ich współpracę Wertmüller powiedziała: Nie można mówić o Fellinim. Opisywanie go jest jak opisywanie wschodu lub zachodu słońca. Fellini był niezwykłym człowiekiem, siłą natury, był człowiekiem o niezwykłej inteligencji i sympatii. Spotkanie z takim geniuszem jest jak odkrywanie cudownej, nieznanej panoramy. Otworzył mój umysł, kiedy powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę: „Jeśli nie jesteś dobrym gawędziarzem, wszystkie techniki na świecie nigdy cię nie uratują”. Kino trzeba umieć opowiadać. I po tym namaszczeniu młoda Lina sięga to o czym marzyła w tych konserwatywnych, nudnych, katolickich szkołach. Fellini był kimś więcej niż tylko osobą i przyjacielem. Był jak otwarcie okna i odkrycie przed sobą wspaniałego krajobrazu, którego wcześniej nie znałam. Nasz związek był znacznie większy, głębszy i bardziej znaczący niż cokolwiek, co mogę opisać – wyznała w innej rozmowie Wertmüller.

W kinie debiutuje filmem fabularnym „Bazyliszki”. Jest rok 1963, w tym samym czasie Fefe wypuszcza ich wspólne „81⁄2”, z drugiej strony Luchino Visconti pokazuje światu epickiego „Lamparta”, Alfred Hitchcock gatunkowe „Ptaki”, a Jean-Luc Godard wspina się na wyżyny francuskiej nowej fali filmem „Pogarda”. Mężczyzna jest potęgą w przemyśle filmowym. Jednak przy tym wszystkim jej autorskie kino z miejsca otrzymuje uznanie krytyków i jurorów na Festiwalu Filmowym w Locarno, na którym Wertmüller otrzymuje Złoty Żagiel. W następnym roku kręci serial z Ritą Pavone „Il giornalino di Gian Burrasca”, by w tym samym czasie poznać cenionego scenografa Enrico Joba, z którym bierze ślub i decyduje się na adopcję córki Marii Zulimy. Trwa dobra passa, kolejne filmy wychodzą z produkcji m.in. pokazywane w Cannes „Hutnik Mimi dotknięty na honorze” oraz „Miłość i anarchia”, a następnie „Siedem piękności Pascqualino” opowieść o mężczyźnie z siedmioma nieatrakcyjnymi siostrami, który morduje alfonsa jednej z nich. To właśnie za ten film Lina, otrzymuje cztery nominacje do Oscarów, w tym jako pierwsza kobieta w historii nominację za reżyserię.

Zainteresowanie nominacją do Oscara było tak duże w środowisku, że bardzo szybko zaproponowano Linie pracę w fabryce snów, a na stół położono do podpisania kontrakt z Warner Bros. na zrobienie czterech filmów w Hollywood. W magazynie Variety pojawiła się nawet dwustronicowa reklama z napisem „Welcome Lina”. Tylko, że te romans z Hollywood szybko się skończył, bowiem już pierwszy film, który nakręciła, „Deszczowa noc” z Giancarlo Gianninim i Candice Bergen, był rozczarowaniem. Wytwórnia Warner anulowała kontrakt, a Wertmüller wróciła do Europy i, jak przyznawała w późniejszych wywiadach, nigdy nie czuła rozczarowania fabryką snów, widocznie to nie była jej droga.

Wraz z powrotem na stary kontynent Włoszka zaczęła szlifować swój filmowy warsztat jeszcze bardziej, kręciła filmy mniej oczywiste, o dziwnych, zapisywanych w księdze rekordów Guinnessa tytułach: „Porwani zrządzeniem losu przez wody lazurowego sierpniowego morza”, „Scherz przeznaczenia zaczajone za węgłem niczym zabójca na drodze” czy „Letnia noc o greckim profilu, migdałowych oczach i zapachu bazylii”. W jej kinie czuć było wpływy Felliniego. Łączyła ich wspólna empatia ze sposobem, w jaki postrzegają włoską klasę robotniczą, pokazując realia życia ludzi zaniedbanych politycznie i zdeptanych ekonomicznie, z tendencją do niedorzeczności. Wertmüller podobnie jak Fefe pokazywała na każdym kroku uwielbienie dla Włoch i ich różnorodnych miejsc, nieograniczonych obszarów piękna.

Bohaterkami jej filmów zawsze były silne kobiety: feministki, anarchistki, komunistki. Naznaczenie polityką trzymało się Wertmüller przez całe życie, nigdy nie ukrywała, że po wojnie wstąpiła do Partii Socjalistycznej i tego, że kobiety w świecie kina powinny mieć takie samo prawo. Kiedy tylko mogła dystansowała się od ekstremistycznych stanowisk feminizmu, powtarzała: „Nie możesz wykonywać swojej pracy, ponieważ jesteś kobietą czy mężczyzną. Robisz to, bo masz talent. Tylko to się dla mnie liczy. Powinien to być jedyny parametr pozwalający ocenić, komu dać reżyserię filmu. Jak wszystkie inne kobiety w kinie, ja też miałam problemy z przyjęciem w tym męskim środowisku, ale nie obchodziło mnie to. Poszłam w swoją stronę.”

Ostatnie dekady to dla reżyserki ustąpienie miejsca nowym włoskim rzemieślnikom kina. Niesłuszne odejście w niepamięć. Pożegnała wspomnianych na początku kolegów De Sikę, Felliniego, Viscontiego, znowu jest sama na statku. Statku, który płynie. W tym czasie nakręciła kilka filmów, w tym dwa z Sophią Loren „Sobota, niedziela i poniedziałek” i „Francesca i Nunziata”. I to właśnie Loren, ikona włoskiego kina, jedna z ostatnich żyjących legend Złotej Ery Filmu, w 2019 wręczyła Linie Wertmüller wymarzonego Honorowego Oscara, przyznawanego za całokształt twórczości. Sen o kinie wciąż trwa, a matka zawsze jest tylko jedna. Ma na imię Lina i jej życiowe motto brzmi: „Ciekawość jest moim wybawieniem”.