„Mój ojciec – mój mistrz”. Rozmowa z Folco Terzanim

0
1408

Z Folco spotykam się we Florencji. Na spotkanie ze mną wyszedł boso, uśmiechnięty i serdeczny. Chwilę później wprowadził mnie do ciepłego, przytulnego salonu pełnego książek. Tam, pod czujnym okiem małego Buddy, zapadając się w miękkim fotelu i popijając zieloną herbatę, rozmawiałam z Folco Terzanim o jego ojcu, o pisarstwie i ukrytej w naturze boskości. 

MÓJ OJCIEC, TIZIANO

Folco Terzani, dokumentalista, pisarz i scenarzysta, syn wybitnego włoskiego dziennikarza i korespondenta z Azji dla Der Spiegel, Tiziano Terzaniego, który pod koniec swojego życia odbył niezwykłą podróż wgłąb siebie. Tiziano, dobrze znany także polskim czytelnikom, udokumentował swoją wewnętrzną przemianę w książkach „Nic nie zdarza się przypadkiem”, „Listy przeciwko wojnie” i książce-testamencie „Koniec jest moim początkiem”, opracowanej już przez syna. 

Jakim ojcem był Tiziano Terzani?

Trudnym, ponieważ był człowiekiem charyzmatycznym, skupiającym na sobie uwagę. Mama powtarza, że odkąd odszedł, brakuje jej tak błyskotliwego towarzysza rozmów. I nie chodzi o inteligencję, ale o zrozumienie istoty rzeczy. A gdy zabraknie kogoś takiego, zdajesz sobie sprawę, że rozmowa z innymi odbywa się na zupełnie odmiennym poziomie. Gdy wspominam ojca, od razu na myśl przychodzi mi ktoś bardzo silny, pewny siebie. Był panem własnego losu. Nie uznawał nikogo ponad sobą, nie pozwalał sobie mówić, co ma robić. Nie opuszczał głowy nawet, gdy spotkał Dalai Lamę. To on zawsze był panem sytuacji.

W opracowanej przez Ciebie, pośmiertnej książce ojca “Koniec jest moim początkiem” – będącej zapiskiem Waszych ostatnich rozmów – Tiziano powiedział: „Czuję, jakbym za pomocą tych naszych pogawędek chciał zostawić Ci coś w rodzaju wsparcia”. A czym dla Ciebie były ostatnie miesiące spędzone z ojcem?

Wspaniałą okazją do zadania pytań, które zawsze mnie nurtowały. Wiele osób nie wyobraża sobie, że ostatnie chwile spędzone z umierającym rodzicem mogą być piękne. A nam udało się spędzić cudowny czas rozmawiając i obserwując ten niezwykły cykl narodzin i śmierci. On przekazał mi to, co najcenniejsze, a ja starałem się przyjąć i kontynuować tę sztafetę życia. Czasem przychodzili lekarze i mówili mu: „Proszę się nie martwić”, a on odpowiadał: „Nie, to ty nie martw się o mnie, ja doskonale wiem, jak się sprawy  mają. Wiem, że umieram, a wy wszyscy zamknijcie się i róbcie, co mówię”. I miał rację – umierał. Zadałem mu wszystkie pytania, jakie chciałem i wówczas on na dwa dni zamilkł, po czym zmarł. Wszystko odbyło się z precyzją szwajcarskiego zegarka. Umarł gdzie chciał, kiedy chciał, wśród osób, które pragnął mieć przy sobie w tamtej chwili. Może wydawać się to niezwykłe, ale w rzeczywistości niegdyś wszyscy ludzie umierali w ten sposób. Świadomie. I wcale nie musisz uprawiać medytacji czy być kimś bardzo uduchowionym. Wystarczy, że nie zaśmiecasz umysłu tysiącami zbędnych spraw, wystarczy, że żyjesz w teraźniejszości.

Tiziano przeszedł niezwykłą drogę: poczynając od reportaży wojennych, kończąc na pokojowym, duchowym przesłaniu. Czy przemiana ojca wpłynęła na twoje postrzeganie świata?

Prawdę mówiąc, zawsze to ja byłem bardziej zainteresowany duchowością niż on. Kiedy pojechałem do Kalkuty pracować w hospicjum u Matki Teresy, powtarzał: „Tak, tak, jedź. To bardzo ciekawe. Ale nie angażuj się. Spróbuj, zobacz i ruszaj odkrywać dalej”. W końcu był dziennikarzem, a w tym zawodzie z niejednego pieca jada się chleb. Jesteś w jednym miejscu, piszesz i jedziesz gdzieś indziej, poznajesz wiele historii. Ja odpowiedziałem mu wówczas: „Ale tato, jeśli to, co zrozumiałem w Kalkucie jest najpiękniejszą z prawd, nie mam powodów, aby szukać dalej”. On był zaskoczony, bo w tamtym czasie nie był jeszcze zainteresowany sprawami duchowości, wciąż pracował jako korespondent. Dlatego też byłem zdumiony, że w tak krótkim czasie udało mu się tak dogłębnie zrozumieć istotę życia i koniec końców stał się jednym z moich najważniejszych życiowych mistrzów. A mnie niezwykle ciekawiła jego przemiana i dlatego też w książce „Koniec jest moim początkiem” pierwszym pytaniem jakie mu zadałem, było: „Zatem naprawdę nie boisz się śmierci?”. Był niezwykle silnym człowiekiem i gdy podejmował pewne działanie, był jak huragan. Pod koniec życia udało mu się przejść niezwykłą przemianę w krótkim czasie, także dlatego, że wisiało nad nim widmo śmierci. Jak sam później podkreślał, choroba z czasem stała się jego dobrą znajomą (uśmiecha się). 

Jakie jest najwyraźniejsze wspomnienie ojca, jakie nosisz w sobie?

Najwyraźniejszym wspomnieniem są niewątpliwie ostatnie spędzone wspólnie chwile. Mimo, że jego ciało słabło, ojciec pod koniec życia był silniejszy niż kiedykolwiek. Szedł na spotkanie ze śmiercią jak wojownik, pogodny i spokojny. Powtarzał, że jest bardziej zainteresowany tym, co jest po drugiej stronie, niż tym wszystkim, co widział już za życia. Byłem zdumiony, gdy powiedział: „Wiesz, ten świat już mnie nie interesuje, za dobrze go znam. Widziałem już tego generała 50 lat temu. Nie był to ten sam generał, ale ten sam typ człowieka, który opowiada te same kłamstwa. Widziałem te same wojny o te same ideały. I nawet jeśli wydaje się nam, że wojny te toczą się o sprawy zupełnie różne, to w rzeczywistości zawsze jest to walka o te same wartości: równość i sprawiedliwość. Już to wszystko widziałem i nie chcę więcej tego oglądać, choćby dlatego, że są to straszne okropieństwa. Bardziej jestem ciekaw, co czeka na mnie po drugiej stronie”. To niezwykłe słowa, które bardzo utkwiły mi w pamięci. Książka „Koniec jest moim początkiem” to prawdziwy testament ojca. Zupełnie tak, jak chciał.

ŚWIAT

Folco, urodzony w Nowym Jorku, dzieciństwo spędził w różnych krajach Azji: Singapurze, Tajlandii, Indiach, Chinach i Japonii, kiedy to wraz z matką Angelą i siostrą Saskią podążali śladem podróżującego ojca. Pokój, w którym rozmawiamy opowiada historię wielu odbytych podróży i postanawiam zadać Folco podobne pytanie, z jakim on sam niegdyś zwrócił się do ojca: 


Co widzisz, gdy patrzysz na świat? 

Widziałem już wiele i ciekawi mnie w jakim kierunku podąża świat. Podróżuję często między Stanami Zjednoczonymi, Europą i Indiami. To trzy bieguny bardzo dla mnie ważne, dzięki którym obserwuję zachodzące zmiany. Z jednej strony Ameryka, kraj nastawiony na rozwój, wzrost, przyszłość i innowacje. Po drugiej stronie Indie, gdzie spędziłem wiele lat, mając okazję poznać ich starożytną kulturę i aurę wieczności obecną w tamtejszych górach. Jednak obecnie w Indiach, zwłaszcza w miastach, wiele dawnych wartości powoli zanika. Obecność wpływów z zewnątrz jest bardzo silnie odczuwalna. Na myśl przychodzi mi żarliwość, z jaką Chińczycy szukają  sposobu na zarobienie pieniędzy. To zdumiewające, jak bardzo wierzą w materializm! I w końcu, pośrodku, mamy jakże ciekawą Europę, gdzie wciąż odnajdziemy piękne skarby starożytności, które nieustannie, od wieków do nas przemawiają, ale także nowoczesność. Odnoszę wrażenie, że odczuwa się już zmęczenie tym wyścigiem za pieniędzmi. Nie wiem, jak wygląda sytuacja w krajach Europy Wschodniej. Chciałbym lepiej poznać Polskę. Powiedzmy, że Wy weszliście na tę drogę prowadzącą ku dobrobytowi nieco później, po upadku komunizmu. W moim odczuciu macie większą świeżość umysłu, z łatwością pojmujecie i promujecie nowe idee. Wierzę zatem, że dzięki tak różnym postawom w Europie mamy doskonałą okazję, aby wzrastać wspólnie we właściwym kierunku.

Pod koniec życia twój ojciec spędził 3 lata w Himalajach. To właśnie tam, odcięty od świata, zwrócił swoją uwagę w kierunku natury i mógł poczuć jedność ze światem. Ty jesteś związany w podobny sposób z jakimś miejscem?

(uśmiecha się) Góry w okolicach Pistoi, w których mój ojciec spędził ostatnie miesiące życia. Tam znajdujesz się na granicy z naturą, możesz swobodnie obcować ze zwierzętami. Dlaczego akurat góry? Dlatego, że właśnie tam możesz spędzić chwilę w samotności. Przez wiele lat miejsce to było postrzegane jako nieciekawe i mało znaczące. Ostatnio jednak powoli powraca świadomość, jak wielką wartość ma relacja z naszą matką naturą. I wiesz? Czasem można spotkać tam także Polaków. Zazwyczaj to dobrzy ludzie. Kto dociera aż tam jest zwykle dobrym człowiekiem.

TWÓRCZOŚĆ

Z Folco spotykam się dzień przed premierą jego nowej książki, którą kilka dni wcześniej czytam jednym tchem („Jesteś pierwsza!”, mówi). Jak twierdzi Folco, niewykluczone, że powieść trafi także do polskich księgarni. „Il Cane, il Lupo e Dio” („Pies, Wilk i Bóg”) to skierowana do uważnego odbiorcy, poruszająca opowieść o drodze życia, wartości natury i poczuciu boskości.

 

Książki, jakie napisałeś do tej pory, a także zrealizowane przez Ciebie filmy były dokumentami. Skąd pomysł na napisanie baśni? To książka uniwersalna, dla czytelników od 6 do 106 lat.

Dokładnie tak! Właśnie udzieliłaś doskonałej odpowiedzi na to pytanie! (śmiejemy się)

Bohaterami Twojej książki są zwierzęta, choć tak naprawdę metaforycznie opisujesz drogę kogoś, kto idzie przez życie pokładając ufność w boskiej sile. Według Ciebie nadszedł czas, aby powrócić do podobnej postawy?

Bez wątpienia. Podczas studiów dużo czytałem. Później zdałem sobie sprawę, że wykształceni, oczytani ludzie często wcale nie reprezentują lepszej postawy od tych prostych, żyjących blisko natury. Także mój ojciec zdecydował się umrzeć w górach, a jego najlepszym przyjacielem był prosty rolnik. Wiele osób dziwiło się temu, ale tak właśnie było. A dzieci, podobnie jak starsi ludzie, są wrażliwsze na naturę. Są otwarte, potrafią słuchać. Dlatego zdecydowałem w mojej nowej książce zwrócić się właśnie do najmłodszych. Poza tym, pisanie o duchowości bez nawiązywania do określonych religii czy ocierania się o New Age od zawsze stanowiło pewien problem. Zwierzęta okazały się w tym wypadku doskonałym rozwiązaniem, ponieważ nie ograniczają ich ludzkie schematy. A także mają one, z pewnością, poczucie istnienia jakiejś większej siły, która przemawia przez naturę. 

Najważniejsza myśl, jaką chciałbyś przekazać swoim czytelnikom?

Odważmy się wyjść poza schematy i dostrzec, że jest coś większego od nas. Nadszedł czas, aby zdać sobie sprawę, że jesteśmy częścią długiego łańcucha w nieustannym ruchu. Warto przemyśleć tę kwestię na nowo. Miejmy odwagę podążać odpowiednią dla nas drogą, według wartości, w które wierzymy, aby, gdy przyjdzie koniec, móc powiedzieć, że udało nam się nadać sens naszemu istnieniu. Tak, jak udało się to mojemu ojcu.