Claudia Cardinale w Polsce, czyżby po raz pierwszy?
Nie już wcześniej odwiedzałam ten kraj; byłam między innymi w Krakowie i w kilku innych miastach.
Tym razem jest Pani w Krakowie z racji Festiwalu PKO Off Camera, podczas którego był wyświetlony film „Ultima fermata” w reżyserii Giambattisty Assantiego, w którym odegrała Pani jedną z ról. Jak się Pani grało w tym filmie?
To było bardzo ciekawe doświadczenie. Mój ojciec pracował na kolei w Tunezji, więc kiedy otrzymałam scenariusz filmu “Ultima fermata”, nie zawahałam się ani chwili, od razu przyjęłam zaproponowaną mi rolę, właśnie dlatego że przypominał mi pracę mojego taty. Dodatkowo jest to bardzo ciekawy film z pięknym krajobrazem, świetną muzyką i bardzo dobrymi aktorami. Film ten jest nostalgiczny i jednocześnie romantyczny, wszystko w nim przychodzi i odchodzi… dlatego mi się podoba.
Dla nas wszystkich jest Pani ikoną włoskiego kina, ale w przeciwieństwie do innych aktorek, wydaje się, że Pani stawiła czoła przygodzie kinematograficznej w sposób spontaniczny i instynktowny. Czy to właśnie podejście pomogło Pani przeżyć złożoność swojej kariery?
W rzeczy samej, jeśli zajmuję się kinem, to paradoksalnie dlatego, że nigdy nie chciałam tego robić. Jeśli jesteś pożądana, to starają się o Twoje względy i zawsze będą się do Ciebie zalecać. Zawsze powtarzałam, że nie chcę być aktorką, bo chciałam zostać odkrywcą. Można jednak powiedzieć, że przez tę pracę w pewien sposób zdołałam spełnić swoje marzenie, ponieważ podróżowałam po całym świecie. Od Australii, do Ameryki, od Amazonii do Rosji. Grałam w filmie „Dziewczyna z walizką” Valeria Zurliniego i w zasadzie zawsze jestem na walizkach. Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zapalę? To Visconti nauczył mnie palić.
Proszę się nie przejmować. Więc jest Pani zadowolona?
Tak, dlatego że mimo wszystko żyje się tylko raz, a ja czuję się jakbym przeżyła 152 razy. Ahah! Byłam księżniczką, wieśniaczką, a nawet prostytutką. Krótko mówiąc, zagrałam w wielu filmach, wcielając się w zupełnie różne role i to jest fantastyczne. Nakręciłam dwa filmy z serii „Różowa Pantera” z Davidem Nivenem, który na planie powiedział mi coś niewiarygodnego: „Klaudio, obok spaghetti jesteś najlepszym odkryciem Włochów”.
Z której odegranej roli jest Pani najbardziej dumna?
Trudno powiedzieć. W tym momencie doszłam do 152 filmów, mam 75 lat i nadal bez przerwy pracuję. To niesamowite, biorąc pod uwagę że zwykle kobiety kończą swoją karierę w wieku maksymalnie 60 lat. Bez wątpienia jedną z najważniejszych jest rola Angeliki z „Lamparta” w reżyserii Luchino Viscontiego. Z nim nakręciłam cztery filmy „Rocco i jego bracia”, „Lampart”, „Błędne gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy” i na koniec „Portret rodzinny we wnętrzu”. Pamiętam doskonale pierwszy dzień naszego spotkania podczas walki w „Rocco i jego bracia”, on wziął megafon i wykrzyczał: „Nie zabijcie mi tylko Cardinale!”. Od tamtej pory chciał mnie do wszystkich swoich filmów i od tamtego dnia bywałam często w jego domu, podróżowaliśmy razem, ostatnią wspólną podróż odbyliśmy do Londynu, aby zobaczyć pożegnalny koncert Marlene Dietrich. Niezapomnianym przeżyciem była dla mnie również praca z reżyserami jak Fellini, Marcello Mastroianni, Jean-Paul Belmondo i Bolognini, z którym zresztą nakręciłam wiele filmów, bardzo wiele. Zrobiłam również 10 filmów o mafii Camorra z Pasquale Squitieri. Miałam wielkie szczęście pracować w moim pierwszym amerykańskim filmie z Johnem Waynem i Ritą Hayworth. Byłam bardzo młoda, wydawałam się nastolatką, a Rita Hayworth była dla mnie… prawie jak matka!
Który z reżyserów zrozumiał Panią i docenił najbardziej?
Wielu, również dlatego że w większości filmów grałam jedyną rolę kobiecą. Trudno mi zatem wybrać jednego reżysera. Miałam szczęście. Znalazłam się w świecie kinematografii w momencie jej szczytu, u boku wielkich twórców, którym zawdzięczam również swój sukces.
Pani ulubiony film?
Najważniejszym momentem w mojej karierze był bez wątpienia okres, podczas którego kręciłam równocześnie „Lamparta” Viscontiego i „Osiem i pół” Felliniego. Luchino chciał, abym była brunetką, natomiast Federico widział mnie blondynką, dlatego musiałam ciągle zmieniać kolor włosów. Były to filmy zupełnie rożne; z Viscontim praca przypominała trochę teatr, z Fellinim natomiast nie było scenariusza i wszystko opierało się na improwizacji, bohaterowie musieli jedynie odliczać 1, 2, 3, 4, uśmiechnij się, 5, 6, siadaj, 7, 8, idź tam, 9, 10, 11, idź tam, a on wkładał w usta to, co chciał.
Jeśli chodzi o polskie kino, ma Pani jakieś preferencje?
Wiesz, kiedyś robiło się wiele koprodukcji i filmy można było oglądać wszędzie, teraz nie. Ja w Paryżu oglądam przede wszystkim amerykańskie filmy, dlatego że w tych czasach trudno zobaczyć inne. Domyślam się, że w Polsce również dominują amerykańskie filmy. Mówiąc jednak o Polsce, chcę powiedzieć coś, co nie ma nic wspólnego z kinem i dotyczy papieża Wojtyły. Miałam wielki szacunek do jego osoby i cieszy mnie, że również on początkowo był aktorem. Poznałam go, kiedy przybył do Paryża, było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Przeczytałam również wszystkie jego wspaniałe poezje.
Jakieś plany na przyszłość?
Teraz dużo pracuję z młodymi reżyserami. Ostatnio nakręciłam dwa filmy amerykańskie, jeden w Austrii, a następnie skromny film dokumentalny oraz film z Emmą Thompson, który zostanie zaprezentowany w Nowym Jorku. Teraz, gdy o tym myślę – nakręciłam ostatnio bardzo dużo filmów. Oprócz kina, zajmuję się wieloma innymi rzeczami. Jestem ambasadorką UNESCO i od lat przynależę do wielu rozmaitych organizacji i projektów, przede wszystkim ukierunkowanych na kobiety i dzieci. Ponadto, w Amnesty International angażuję się w walkę przeciw wyrokowi śmierci.
Trudne jest życie aktorki?
Od prawie trzydziestu lat mieszkam w Paryżu, do którego przeprowadziłam się, ponieważ chciałam, żeby moja córka uczęszczała do szkoły dwujęzycznej angielsko-francuskiej. Żyję tam jak zwykła osoba, nie wychodzę w towarzystwie ochroniarzy. Na ulicy, jeśli ktoś mi przeszkadza, to zwykli ludzie interweniują, jakby byli moimi ochroniarzami.