tekst i foto: Karolina Romanow
Żar z nieba
Mimo że przyjechaliśmy rankiem, słońce już dawało się we znaki. Stojąc na rozgrzanym parkingowym asfalcie, rozglądałam się za odrobiną cienia. Żałowałam, że nie wzięłam bardziej zakrytych butów. Mimo delikatnych powiewów nadmorskiego wiatru nawet maszerując, czułam, jak słońce opala mi do czerwoności skórę rąk i stóp. Ruszyliśmy po kamiennych schodach ku centrum miasta, które sprawiało wrażenie, że przygląda się nam z góry. Ociężałe i odporne na upał, wyrastało powoli przed naszymi oczami zza zakrętów. Wysokie budynki osadzone trwale na zboczach zdawały się przylegać do nich tak solidnie, jak gdyby od zawsze stanowiły z nimi jedność. Zupełnie jakby te strome skały dały się świadomie usidlić człowiekowi, aby ten mógł postawić na nich własne domostwa.
Gwar i sprośne statuetki
Ciężko jest znaleźć pięknie położone nadmorskie miasta, które nie byłyby skażone przez turystykę i jednocześnie przez nią utrzymywane. Na ulicach mijamy kramy, sklepy z pamiątkami i lokalną żywnością. Przy publicznych fontannach ustawiają się kolejki spragnionych orzeźwienia spacerowiczów. Czerwone papryki mienią się w słońcu wraz z czerwonymi cebulami, ktoś nas zaczepia i pyta, czy nie mamy ochoty na rejs na pobliskie wyspy. Z miejscowego portu kursują bowiem statki wycieczkowe na wulkaniczne Wyspy Eolskie. Dziękujemy, ale nie tym razem. Centrum Tropei w ciągu dnia jest gwarnym skupiskiem miejscowych i przyjezdnych, jedni chcą coś komuś sprzedać, inni w szale zwiedzania chcą zajrzeć do każdego sklepu, aby później targać za sobą torbę wypchaną żywnością, dzbankami i bransoletkami z bazaru. A jeszcze inni – otępieni upałem – po prostu mkną ku wybrzeżu.
Zatrzymujemy się przy stoisku z ceramiką, a kobieta uśmiecha się do nas i każe nam zajrzeć do małej szufladki ukrytej pod wielką maską. Zaglądamy więc i w środku znajdujemy wyroby (domyślam się, że wykonane przez nią własnoręcznie) w kształcie męskiego przyrodzenia! Miejscowa ucieszyła się bardzo ze sprośnego żartu, jaki nam zgotowała, a jej radość wzrosła dodatkowo, gdy przez ramię zaczęła zaglądać nam zadowolona grupa dzieciaków.
Kościół na (nie)wyspie i kształt plaż Tropei
Dochodzimy do punktu widokowego, z którego rozpościera się panorama na wybrzeże i malowniczy klif, który stał się tłem wielu wykonanych w tamtym momencie fotografii. U podnóża widnieje najbardziej charakterystyczna budowla Tropei – kościół Santa Maria dell’Isola – zbudowany na wysokim wzniesieniu na wysuniętym w morze krańcu wybrzeża, przez co sprawia wrażenie, że znajduje się na wyspie. Plaże z kolei są gęsto podziurawione parasolami jak wykałaczkami, które wyginają się na boki targane nadmorskim wiatrem.
Podobną ścieżką, którą wspinaliśmy się ku centrum miasta, następnie schodzimy znowu ku wybrzeżu. Sierpniowe słońce nie daje za wygraną nawet w cieniu drzew i gdy docieramy na plażę, czuję się jak po całodziennym marszu po pustyni. Zejście do morza jest łagodne, drobny piasek otula nam delikatnie stopy i pozwala zapaść się ku falom. Kształt wybrzeża sprawia, że plaża jest szeroka, a morze przez długi czas pozostaje płytkie, jednak tworzące się na nim fale są wystarczająco silne, aby odciągnąć cię w mgnieniu oka od brzegu. Dryfujemy tak przez moment, zmęczeni słońcem, które nawet późnym wieczorem nie traciło na sile.
Tartufo, Bonaparte i ognista ziemia
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Pizzo, aby wgryźć się w słynne lodowe tartufo, czyli wypełniony gorzką czekoladą orzechowy lód w formie kuli lub serca, otulony posypką z ciemnej czekolady. Leżący na jednym z balkonów pies przygląda się nam leniwie, jakby w półśnie. Także on wydaje się zmęczony gorącem. Oprócz tartufo w Pizzo przydarzył nam się piękny zachód słońca z widokiem na port i zamek Murat, który, jak się później dowiaduję, swoją nazwę zawdzięcza przetrzymywanemu w nim niegdyś więźniowi, Gioacchio Muratowi, władcy Neapolu i szwagrowi Napoleona Bonaparte.
Kalabryjskie noce są spokojne, jakby ociężałe. Ziemia zdaje się łapać oddech po gęstym gorącu, które w ciągu dnia sprawia wrażenie, że przenika wszędzie. Pewnej nocy, jadąc samochodem, przyuważyliśmy pożar w lesie na jednym ze wzgórz. Wielkie płomienie powoli wcinały się w mrok nocy. Były dobrze widoczne nawet z odległości paru kilometrów, w jakiej się znajdowaliśmy. Samozapłony lasów, zwłaszcza latem, są zjawiskiem ponoć dość częstym. Choć będąc jeszcze na Sycylii, słyszałam też historię o piromanach, którzy świadomie wzniecają ogień aby zrównać lasy z ognistą i tak już ziemią.