Sycylia „Lamparta”

0
1836

„Coś musiało się zmienić, aby wszystko pozostało tak jak wcześniej”, powiedział Burt Lancaster w „Lamparcie”. Jeśli chce się poznać i zrozumieć Sycylię, Sycylijczyków, mieszankę historii, tajemnic i legend tej wspaniałej wyspy, należy przeczytać „Lamparta” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy i obejrzeć niesamowity film w reżyserii Luchino Viscontiego z Paolo Stoppą, Claudią Cardinale, Alainem Delonem i Burtem Lancasterem, dając się uwieść filmowej historii, która w 1963 roku zdobyła Złotą Palmę podczas XVI Festiwalu Filmowego w Cannes.

„Lampart” opowiada historię księcia Fabrizia Saliny, który – po przybyciu Garibaldiego na Sycylię – jest świadkiem upadku arystokracji, którą on sam tak godnie reprezentował, i nadejścia ery kombinatorskiego mieszczaństwa w uosobieniu Calogero Sedary. Sycylia magicznie oczarowuje swoimi kolorami, smakami, zapachami i niebezpiecznie uderza do głowy, przyjemnie zakłócając życie setkom obcokrajowców, którzy, raz ją odwiedziwszy, zdecydowali się pozostać tam na zawsze. Jednocześnie jest ona jednak dręczona przez tego, kto nią zarządza i trwoni jej niepowtarzalne cuda natury i sztuki. Aby poznać nastroje, trendy i plany współczesnego społeczeństwa, udałam się na rozmowę z „ostatnim lampartem”, Gioacchino Lanza Tomasim, księciem Palmy, adoptowanym synem Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, autora słynnej powieści.

Po śmierci sycylijskiego pisarza, zachowując żywą o nim pamięć, z wielką elegancją zebrał pozostawione przez niego dziedzictwo intelektualne i odzyskał – po latach żmudnej, cierpliwej odbudowy – jego ostatni dom, w którym obecnie mieszka z żoną Nicolettą. Gioacchino Lanza Tomasi jest eleganckim i czarującym mężczyzną o wszechstronnym intelekcie, absolutnie oryginalnym i nietypowym. Profesor historii muzyki na Uniwersytecie w Palermo, były dyrektor Instytutu Kultury Włoskiej w Nowym Jorku, a także dyrektor Teatru San Carlo w Neapolu. Gioacchino Lanza Tomasi jest jednym z najważniejszych znawców opery; kilka tygodni temu został nominowany przez ministra kultury włoskiej, Daria Franceschiniego, nowym dyrektorem Instytutu Narodowego Dramatu Starożytnego w Syrakuzach. Instytut ten ma za zadanie tworzenie i wystawianie tekstów dramatycznych greckich i łacińskich w Teatrze Greckim w Syrakuzach oraz w innych znaczących teatrach, szerząc w ten sposób kulturę klasyczną.

„Instytut ten jest jak klejnot, z którym należy obchodzić się delikatnie”, wyjaśnia Gioacchino Lanza Tomasi. „Wiekowa sycylijska rzeczywistość, która dziennie może pomieścić do 6000 osób przez 45 dni spektakli, zarabiając ponad 3 miliony euro rocznie, czyli więcej niż wszystkie włoskie teatry stałe. Tragedie wystawiane są o zachodzie słońca, tak jak zwykli to robić Grecy. Są krótkie, a liczna publiczność docenia cały kontekst przedstawienia. Tragedie te ukazują wielki teatr bohaterów, gwiazd spektaklu i uznanych aktorów. Doceniają je także goście zagraniczni, którzy jednak do końca nie rozumieją tekstu. Dlatego też jeśli udałoby się dołączyć do przedstawień choreografię, tak jak niegdyś miało to miejsce w teatrze starożytnym, można by trafić do większej liczby odbiorców. Należałoby wówczas zaplanować promocję kalendarza spektakli na arenie międzynarodowej, co dziś, realizując wszystko poprzez instytucje publiczne, jest trudne do osiągnięcia.”

Ty, który podróżowałeś po świecie i przewodniczyłeś Instytutowi Kultury Włoskiej w Nowym Jorku, co byś zrobił, aby wyróżnić Sycylię na arenie międzynarodowej?

Przede wszystkim promocja kultury jest słaba i nieskuteczna. Ponadto nędzne i często zniszczone budownictwo zrujnowało niektóre z największych atrakcji wyspy. Estetyczny upadek starych miast, w szczególności Palermo, jednego z najbardziej reprezentatywnych ośrodków cywilizacji śródziemnomorskiej, rozgrywa się na oczach wszystkich. Proszę pomyśleć o Bagherii i wielu innych miasteczkach w prowincji Palermo. Podstawową wadą jest to, że Sycylijczycy w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat dbali przede wszystkim o interesy rodzinne społeczności rolniczej, która marzy o przemianie w urzędniczy proletariat, i nie zwracali uwagi na potrzeby reklamy międzynarodowej. Sprzedaż na rynku turystycznym miasteczek Alcamo Marina, Termini Imerese czy Gela jest naprawdę mało prawdopodobnym przedsięwzięciem.

Dziś już nawet sam krajobraz jest oszpecony, być może bezpowrotnie. Weźmy na przykład Conca d’Oro, dolinę San Martino delle Scale czy Gangi. No właśnie, Gangi zostało nazwane miejscem najbardziej sprzyjającym napływowi turystów. Obecnie jednak sprzyja napływowi Sycylijczyków, wabionych przez domy do remontu sprzedawane po 1,00 €, a nie cudzoziemców, którzy bez wątpienia wolą dziewiczą dolinę Castelbuono. Sukces Val di Noto zależy od większego poszanowania centrów historycznych i krajobrazu. Sycylia może stać się hitem na rynku turystycznym, a wszystko to dzięki wyjątkowym atrakcjom, jakimi dysponuje: zabytkom przypominającym o wielkich starożytnych cywilizacjach, urbanistyce, architekturze i w końcu pięknu wielkich przestrzeni i krajobrazu, ale niestety wiele rejonów wyspy – jak na przykład dolina Agrigento – niegdyś wspaniałe miejsca są obecnie zniszczone i oszpecone miejskim krajobrazem.

Za czasów mojej młodości miasto Agrigento zaczynało się od nowogreckiego dworca kolejowego, dalej wznosiło się wzdłuż ulicy Atenea, aż do katedry i niezwykłego muzeum. Dzisiaj wszystko jest zniszczone i nie nadaje się do użytku. Napływ turystyki, jaki obserwujemy w Valle dei Templi, nie dociera jednak do centrum historycznego. Katedra jest w niebezpieczeństwie i być może pewnego dnia okaże się, że została zrównana z ziemią tak jak Kościół Santa Maria del Bosco, zawalony trzy lata po trzęsieniu ziemi w Belice.

Jeśli chodzi o promocję regionu, to Mediolańska Międzynarodowa Giełda Turystyki nie inwestuje w biura podróży, a to właśnie one decydują o tym, czy milion turystów wybierze się na wakacje do Grecji czy na Sycylię. Wiele potencjalnych inwestycji turystycznych okazało się bublami.

Polityka turystyczna regionu powinna postawić na inicjatywę prywatnych przedsiębiorstw. Innymi słowy: należy pójść inną drogą. Fakt, że Sycylia liczy się w branży turystycznej na tym samym poziomie co Malta i 10 razy mniej niż Baleary, jest dość szokujący. Val di Noto czy Ortigia nie stanowią celu turystów. Inwestowanie w odzyskanie i ochronę dziedzictwa kulturowego zadecyduje o wykluczeniu lub powrocie do życia.

W 2014 roku region Sycylia, Filmoteka Narodowa oraz Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa stworzyły wystawę „Dawno temu na Sycylii: 50 lat Lamparta”. Twoim zdaniem wydarzenie to było znaczące i sprzyjające umiędzynarodowieniu?

Wystawa ta to podróż poprzez powieść Giuseppe Tomasiego di Lampedusy i twórczość Luchino Viscontiego, ukazująca tamtejsze wydarzenia poprzez główne sceny filmu: bitwę w Palermo, podróż i przystanek w Donnafugata i w końcu nostalgiczną puentę z długim tańcem i epilog o świcie. Fotografie sceniczne wraz z dokumentami, listami, szkicami i kostiumami stanowią idealną „opowieść filmową” doprawioną wywiadami (w których uczestniczyło ponad 30 świadków), w tym z Goffredo Lombardo, Burtem Lancasterem, Suso Cecchi d’Amico, Giuseppe Rotunno, Claudią Cardinale czy Pierem Tosi. Jest to na pewno dobry sposób promowania Sycylii, tak samo jak przyznawanie Nagrody Giuseppe Tomasiego di Lampedusy, za którą stoi jury o wysokich kwalifikacjach, i która uhonorowała twórczość pisarzy takich jak Abraham Yehoshua, Mario Vargas Llosa i Javier Marías. Jeśli chcemy zwiększyć liczbę ofert skierowanych do zagranicznych turystów, to należy postawić na atuty regionu: krajobraz, miasta sztuki, wino i gastronomię.

Które z Twoich życiowych doświadczeń wspominasz najlepiej?

Miałem dwadzieścia osiem lat, kiedy kręcono „Lamparta”, a dwadzieścia cztery, kiedy Franco Rosi i Suso Cecchi D’Amico kręcili „Il Bandito Giuliano”. Wówczas moja rodzina była bliska bankructwa, tak jak wszyscy właściciele gospodarstw rolnych, na które w tamtym czasie nakładane były niewyobrażalne podatki, a na Sycylii nie było pracy. Poznałem wówczas w Palermo scenarzystkę Suso Cecchi D’Amico i jej męża Fedele D’Amico, wspaniałego muzykologa polemistę.

Zacząłem wyjeżdżać do Rzymu. Tam kręciło się wówczas 600 filmów rocznie. Rzym był stolicą przemysłu filmowego, a ja, na swoje szczęście, stałem się ulubionym uczniem Lele D’Amico. Dzięki niemu zostałem profesorem. Były to lata 60., życie we Włoszech było piękne, żywe. Ryczące lata 60… to był naprawdę wspaniały czas. Era konsumpcjonizmu miała dopiero nadejść, a życie – jeśli nawet nie zawsze łatwe – było motywujące. Katastrofa oświecenia wydawała się być tylko prowokacją Horkheimera i Adorna. Dziś żyjemy w świecie, który – wydawać by się mogło – neguje ostatnie 3000 lat cywilizacji. Cywylizacji, która, zaczęła się w starożytnej Grecji, umocniła się w świeie żydowsko-chrześcijańskim i zakończyła się, dotarłszy do ery oświecenia. W latach sześćdziesiątych również w następstwie procesów norymberskich (zdefiniowanych jako konieczność zaprzestania okrucieństwa i zniesienia bezkarności rządzących) nikt by nie pomyślał, że 50 lat później ścinać się będzie głowy wrogów i wysyłać je zwycięzcom jako trofeum lub groźbę. Zegar historii zdaje się zawracać. Dziś wspólnota obywatelska zniknęła. Prawa człowieka wydają się być jakimś staroświeckim obyczajem, tortury i morderstwa są potępiane słowem, lecz praktykowane czynem. Różnice i bariery stłumiły miłość.

Tymczasem zrobiło się ciemno, a moja kawa się skończyła. Dziękuję za miłą rozmowę i żegnam się. Odprowadza mnie księżna Nicoletta Lanza Tomasi, z którą spotkam się następnym razem, aby dowiedzieć się nieco więcej o jej intrygującym życiu i móc podziwiać ze spokojem szczegóły ich wspaniałego pałacu. Dzięki temu spotkaniu poznałam kolejny ciekawy kawałek historii i naszła mnie ochota, aby obejrzeć po raz setny film, który ukazuje oblicze Sycylijczyków: „Lampart”.

tłumaczenie pl: Magda Karolina Romanow-Filim
foto: Giovan Battista Poletto / Titanus