Al Pacino i Charlotte Gainsbourg, czyli gwiazdy dotarły na Festiwal! (w artykule link do fragmentu filmu “3 coeurs”)

0
1271

(tłum. Katarzyna Kurkowska)

Al Pacino, Charlotte Gainsbourg, Catherine Deneuve, Chiara Mastroianni. Minął dzień festiwalowy naznaczony obecnością gwiazd, które na konferencji prasowej wzbudziły morze oklasków i pochwał, mimo że ani dwa filmy Ala Pacino zaprezentowane w Wenecji, ani francuski “3 coeurs” (w którym Deneuve gra u boku swojej córki Chiary Mastroianni i bohaterki “Nimfomanki” Charlotte Gainsbourg) raczej nie zostanie hitem kasowym.

Zacznijmy od tego, na czym najbardziej się zawiodłem: “Manglehorn” (film konkursowy) w reżyserii Davida Gordona Greena. Fabuła to losy dobrego mężczyzny, który dożył sędziwego wieku z wyrzutami sumienia z powodu utraconej miłości swojego życia. Mieszka z kotką, prowadzi ubogie życie towarzyskie i wykonuje dość trywialną pracę rzemieślnika. Film ten próbuje uwznioślić zwyczajność ludzkiej egzystencji, jednak koniec końców się to nie udaje, mimo kolejnej doskonałej roli Ala Pacino, który finalnie uwolni się od obsesji utraconej miłości i pozwoli się poderwać kasjerce z banku, granej przez Holly Hunter. Ta pozycja na pewno nie zostanie zapamiętana jako najbardziej udana w całej wspaniałej filmografii Ala Pacino.

Nieco bardziej intrygujący “The humbling” (poza konkursem), w którym Barry Levinson opowiada o erotycznym związku między prawie 70-letnim Alem Pacino a niemalże nastoletnią Gretą Gerwig.. Fabuła jest dość przewidywalna: Al Pacino gra emerytowanego aktora, który zakochuje się w nieprzyjemnej, ale nader ekscytującej lesbijce, granej przez Gretę Gerwig, która w filmie jest córką znajomych Pacino (w momencie odkrycia relacji są oczywiście wściekli). Film przewidywalny, ale całkiem przyjemny dzięki niektórym ironicznym scenom oraz dobrej grze aktorskiej.

“3 coeurs” przenosi nas z powrotem do Europy, w atmosferę filmów z rodzaju „miłosnego trójkąta”, którymi to francuscy reżyserowie zawsze tak chojnie nas obdarowywali. Historia opiera sięna epizodach, które w decydujący sposób wpływają na życiowe przeznaczenie. Zbiegi okoliczności prowadzą bohatera, komornika granego przez Benoite’a Poelvoorde’a, do zakochania się najpierw w Sylwie (Charlotte Gainsbourg) – która jednak znika mu z oczu nie pojawiając się na spotkaniu – a potem do przypadkowego poznania i poślubienia siostry Sylwie, pięknej i nieśmiałej Sophie (Chiara Mastroianni). Melodramat materializuje się na ślubie, kiedy Sylwie wracaja z USA i dowiaduje się, że zaginiony kochanek poślubił jej siostrę. Od tego momentu rodzi się z tego ponure menage a trois za plecami nieświadomej Sophie, ale za wiedzą matki sióstr, granej przez coraz bardziej kształtną Catherine Deneuve. Film ogląda się z przyjemnością, a finał dodaje nam dodatkowo skrzydeł przez oniryczne spotkanie dwojga kochanków na rzeczonym spotkaniu. Idealny film do obejrzenia w listopadzie siedząc pod kołdrą i jedząc czekoladki.

“Heaven knows what” (w konkursie w sekcji horyzonty) Josha e Benny’ego Safdie okazał się natomiast dość irytujący. Jest to film, który pretenduje do ukazania nam toksycznego życia młodych ćpunów w Nowym Jorku, zapominając przy tym, że w tym gatunku istnieją już poprzednicy, na których warto by się wzorować, chociażby “Trainspotting”. Jeśli więc nie chcecie zmarnować 94 minut Waszego życia, odpuśćcie sobie tę pozycję.

http://paolozennaro.com/gazzettaitalia/4416.mov